Strategiczne równanie Międzymorza

Sprawa budowy partnerstwa lub nawet sojuszu między Polską i Ukrainą, która zaczyna być publicznie stawiana w debacie w naszym kraju, to strategiczne równanie z wieloma niewiadomymi. Okoliczności polityczne i realia bezpieczeństwa, w jakich znalazła się cała Europa Środkowo-Wschodnia, sprawiają, że nie uciekniemy przed pytaniami o naszą rolę w regionie oraz o przyszłość i zakres naszej współpracy z Ukrainą, gdzie przynajmniej część elit opowiada się za daleko idącą współpracą z Polską. W tym celu należy rozważyć kilka kwestii, które wprost będą przekładały się na głębokość, formę i generalnie przyszłość relacji Warszawy i Kijowa.

Po pierwsze, w Polsce musi odbyć się debata z udziałem elit politycznych na temat przyszłości relacji między naszymi krajami. Sformułowane niedawno przez międzynarodową grupę ekspertów na czele z byłym Sekretarzem Generalnym NATO Rasmussenem i Jeremakiem, szefem gabinetu prezydenta Zełeńskiego, propozycje gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, które miałby zostać udzielone przez poszczególne państwa NATO w ramach umów dwustronnych, stawiają również przed Polską konkretne i trudne pytania przede wszystkim w zakresie relacji z Ukrainą w obszarze bezpieczeństwa.

Środowiska polityczne w naszym kraju, ale także ośrodki badawcze, uniwersytety i think-tanki powinny animować dyskusję w tej sprawie, co obecnie praktycznie nie ma miejsca, bo nasza uwaga skupiona jest głównie na doraźnej pomocy walczącej Ukrainie. Jest to zatem pierwsza niewiadoma tego strategicznego równania, która wymaga podjęcia i zarysowania stanowisk (bo nie sądzę byśmy mieli tutaj do czynienia z jednomyślnością) przez różne grupy polskich elit intelektualnych.

Po drugie, mimo bezprecedensowej skali pomocy, której Polska udzieliła Ukrainie i pogłębiającej się wzajemnej współpracy, wciąż elity naszych krajów niewiele o sobie wiedzą i nie prowadzą szerokiego dialogu wokół kwestii strategicznych, w tym o pomysłach i programach wzajemnej współpracy w różnych obszarach. Konieczne jest zatem, by w polskim dyskursie publicznym pojawiły się głosy ukraińskich ekspertów i polityków, którzy mieliby szansę przedstawić swoje pomysły na współpracę między naszymi państwami i vice versa. Polscy eksperci i publicyści powinni zabiegać o możliwość prezentowania swoich opinii i pomysłów w tym zakresie w ukraińskim dyskursie publicznym. Fakt, że w tym zakresie jest tyle do nadrobienia, jest jednym z wielu poważnych zarzutów wobec realnego dorobku ostatnich 30 lat w obszarze naszej polityki wschodniej.

Po trzecie, wejście przez Polską w pogłębioną współpracę bezpieczeństwa z Ukrainą na zasadach partnerstwa, a już na pewno sojuszu, będzie niewątpliwie wpływało na nasze relacje z sojusznikami w ramach UE i NATO.

Mówiąc krótko, realizacja marzenia części polskich i chyba także ukraińskich elit o nowym Międzymorzu, czyli bliskiej współpracy, a nawet sojuszu między Warszawą, Kijowem i z udziałem państw bałtyckich, jest wprost uzależniona od relacji w trójkącie Polska-Niemcy-Stany Zjednoczone.

Rozważmy najpierw znaczenie postawy Niemiec dla relacji polsko-ukraińskich. Berlin już obecnie komunikuje ustami kanclerza Scholza, że przyszłe rozszerzenie UE, do którego doszłoby wraz z przyjęciem Ukrainy do Wspólnoty, będzie możliwe pod warunkiem przeprowadzenia wewnętrznych reform m.in. w unijnym systemie podejmowania decyzji, szczególnie w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa. Taka postawa Berlina wynika wprost z obawy przesunięcia politycznego środka ciężkości Europy z zachodu na wschód.

Bliższa współpraca między Warszawą i Kijowem w obszarze gospodarczym, przede wszystkim przemysłowym, tworzyłaby z pewnością pewne szanse dla dotychczas dominującej w UE gospodarki niemieckiej, ale stwarzałaby także ryzyko pojawienia się w Europie realnej konkurencji, która podmyłaby fundamenty geoekonomicznej potęgi RFN.

Dlatego Berlin robi wiele, by zapewnić sobie kontrolę nad procesem przyszłej powojennej odbudowy Ukrainy (vide październikowa konferencja poświęcona tej kwestii zorganizowana w niemieckiej stolicy), by na plecach niemieckich koncernów zbudować sobie silną pozycję polityczną nad Dnieprem.

Otwarta pozostaje kwestia tego, jak rząd w Warszawie powinien w obliczu powyższych wyzwań kształtować swoją agendę w relacjach z Berlinem. Czy powinniśmy stawiać wyłącznie na podejście konfrontacyjne i twardą rywalizację, w tym w zakresie zaangażowania w odbudowę Ukrainy, czy jednak poszukiwać w naszych relacjach z Berlinem jakiejś szansy na „nowe otwarcie”, ale na innych, podmiotowych warunkach?

Stawką w relacjach Berlina z Warszawą jest przyszłość UE, która, żeby przetrwać, musi ewoluować wraz z zmieniającym się w jej ramach układem sił, co dobitnie pokazała rosyjska inwazja na Ukrainę. Pytanie, czy chociaż część niemieckich elit byłaby gotowa by podjąć tę kwestię w relacjach z Polską i czy nasze kręgi polityczne mimo uprzedzeń (prawica) lub nadmiernej uległości (liberałowie i lewica), byłyby w stanie sformułować konstruktywny program w tej materii? To kolejne pytania w tym długim równaniu strategicznym.

Wreszcie, nasze relacje z USA, a dokładniej polityka Waszyngtonu wobec Berlina i Warszawy. Od czasów zimnej wojny RFN jest najważniejszym sojusznikiem Ameryki w Europie. Niemcy, doskonale zdając sobie z tego sprawę, maksymalnie wykorzystywali swoją wyjątkową relację z USA, żeby wzmacniać swoją pozycję w ramach UE i jednocześnie jako państwo NATO nie ponosząc żadnych poważnych kosztów uczestnictwa w Sojuszu, adekwatnych do ich potęgi gospodarczej.

Wraz z wejściem systemu międzynarodowego w okres nowej rywalizacji mocarstw, Stany Zjednoczone zaczęły coraz mocniej naciskać na Niemcy, by te, a w ślad za nimi cała Europa, wspomogły amerykański wysiłek powstrzymywania Rosji i Chin. W tym celu kolejne amerykańskie administracje stosowały liczne „kije” i „marchewki”, by wymóc na Berlinie większe zaangażowanie we wspomniane działania. Prezydent Obama postawił na zbliżenie z Niemcami i wyjątkową relację z ówczesną kanclerz Merkel, pozwalając niemieckim partnerom na swobodę w budowaniu własnych wpływów na Starym Kontynencie. Wyrazem tego było oddanie przez Waszyngton Berlinowi odpowiedzialności za zarządzanie kryzysem wokół Ukrainy, który wybuchł w 2014 r.

Kiedy w Białym Domu pojawił się Donald Trump, Waszyngton zmienił swoją strategię wobec Niemiec stosując zasadę „dziel i rządź”. Republikańska administracja częściej sięgała wówczas po „kije” w postaci np. sankcji na gazociąg Nord Stream, czy zapowiedzi wycofania części wojsk amerykańskich stacjonujących nad Renem. Równocześnie Trump dowartościowywał sojuszników na wschodniej flance NATO i okazywał wsparcie dla inicjatywy Trójmorza, podejrzliwie ocenianej w Berlinie. Nie miejmy jednak złudzeń – adresatem tych wszystkich posunięć były Niemcy, które Ameryka chciała zachęcić do określonych działań politycznych zgodnych z interesem Stanów Zjednoczonych, natomiast Polska i kraje regionu stanowiły raczej przedmiot tej rozgrywki. Groźba ówczesnej amerykańskiej administracji brzmiała następująco: „Jeśli Niemcy nie chcecie współpracować, to my postawimy na wzmocnienie krajów EŚW, co odbije się na waszej pozycji w Europie, więc lepiej się opamiętajcie”.

Po „marchewki” w relacjach z Niemcami, sięgnęła ponownie ekipa prezydent Bidena. Wśród gestów dobrej woli pod adresem niemieckich sojuszników, było choćby częściowe zniesienie sankcji na gazociąg Nord Stream 2, czy zwiększenie amerykańskiej obecności wojskowej nad Renem. Bez względu jednak na metody, cel Waszyngtonu pozostawał niezmienny. Czy jednak rosyjska inwazja na Ukrainę zmieniła coś w relacjach amerykańsko-niemieckich? Czy opieszałość Berlina w pomocy Ukrainie zachwiała koncepcją „stawiania na Niemcy” w amerykańskiej polityce wobec Europy? Wreszcie, jak na postawę Waszyngtonu wobec RFN wpłynie brak gotowości Berlina do radykalnego ograniczenia współpracy gospodarczej z Chinami?

Pewną wskazówką w próbie znalezienia odpowiedzi na te ważne, także z naszego punktu widzenia pytania, jest artykuł opublikowany w specjalistycznym portalu „War on the rocks” podejmującym zagadnienia związane z bezpieczeństwem i polityką zagraniczną USA.

Sophia Besh i Liana Fix – ekspertki związane z liberalnymi ośrodkami analitycznymi w USA – analizują w swoim tekście ewolucję polityki Niemiec m.in. wobec Rosji i Chin w kontekście wojny w Ukrainie. Autorki wskazują, że liczne obietnice, w tym w zakresie zwiększenia niemieckich zdolności wojskowych, złożone osobiście przez kanclerza Scholza, są realizowane niezwykle powoli lub wcale. Jakie zatem ich zdaniem wnioski powinien wyciągnąć z tego Waszyngton?

„Pomimo biurokratycznych i politycznych wyzwań, żaden inny europejski kraj nie ma takiej samej wagi politycznej i gospodarczej jak Niemcy. Berlin jest naturalnym partnerem dla Waszyngtonu. (…)Waszyngton skorzystałby, gdyby Berlin był w stanie odegrać wiarygodną rolę lidera w Europie i dawał przykład – w kwestii dostaw broni na Ukrainę, zabezpieczenia Europy przed dalszą rosyjską agresją, a także w kwestii zrównoważenia relacji Europy z Chinami”, piszą Besh i Fix.

Jak dodają: „Administracja Bidena była bardzo ostrożna, aby uniknąć publicznych sporów z europejskimi sojusznikami i nie wywierać publicznej presji na Niemcy. Rząd USA jest świadomy, że może to mieć odwrotny skutek w Berlinie, gdzie wielu jest wciąż wrażliwych na krytykę z lat Trumpa. (…) Mądrze jest nie wytykać Niemcom ich niedociągnięć, ale jest miejsce na delikatne, lecz wyraźne szturchanie Berlina ze strony Waszyngtonu, aby pomóc mu w umocnieniu zaangażowania w Zeitenwende”.

Swój artykuł autorki podsumowują tak:

„Stany Zjednoczone powinny również zachęcać Niemcy do przyjęcia roli lidera w debacie na temat gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. (…) Niemcy mogłyby odegrać wiodącą rolę zwłaszcza w dwóch kwestiach: przeznaczenia funduszy na odbudowę ukraińskiej obronnej bazy przemysłowej oraz zaoferowania transferu technologii i regularnych szkoleń wraz z wojskową misją szkoleniową UE. Wysiłki te powinny iść w parze z niemiecką rolą lidera w planowaniu ewentualnej odbudowy Ukrainy. Konferencja w sprawie tej odbudowy, której gospodarzem był Berlin, była ważnym krokiem w tym kierunku”.

Jakie wnioski płyną z przytoczonych wyżej fragmentów artykułu? Jego autorki, kojarzone z liberalnymi kręgami elit politycznych w USA, nawet w obliczu zaniechań i utraty sporej części wiarygodności sojuszniczej w oczach europejskich partnerów przekonują, że Waszyngton i tak powinien nadal kontynuować strategię „stawiania na Niemcy” jako najważniejszego partnera na Starym Kontynencie. Nie proponują, żeby w obliczu ewidentnego blamażu niemieckiej polityki wobec Rosji i Ukrainy Stany Zjednoczone postawiły na relacje z zaangażowaną i chętną do zacieśnienia współpracy Europą Środkowo-Wschodnią na czele z Polską, jako ich głównym partnerem na Starym Kontynencie. I żeby było jasne, takiego postulatu nie formułuje jak dotąd żadne liczące się środowisko intelektualne w USA. Nawet wysokiej rangą byli urzędnicy administracji Trumpa, jak Eldridge Colby, wskazują, że to Berlin a nie Warszawa powinien być wciąż najważniejszym partnerem Ameryki w Europie.

Jeśli zatem w postawie Waszyngtonu wobec Berlina w kontekście wojny na Ukrainie coś się nie zmieni, a na razie niewiele na to wskazuje, to nasze i ukraińskie marzenia o nowym Międzymorzu mogą pozostać w sferze marzeń właśnie. Projekt głębokiej współpracy między Warszawą i Kijowem, bez realnego wsparcia ze strony państw anglosaskich, w tym przede wszystkim Waszyngtonu, może mieć bardzo wątłe podstawy szczególnie w początkowym okresie kształtowania się tego nowego partnerstwa lub sojuszu.

Niewątpliwie Niemcy wykorzystają swoją pozycję w relacjach z USA, by nie dopuścić do zbytniego wzmocnienia osi Warszawa-Kijów. Być może ceną, jakiej Waszyngton zażąda od Berlina za brak poparcia dla silnych relacji między Polską i Ukrainą, będą ustępstwa RFN np. co do przyśpieszenia procesu ograniczania niemiecko-chińskiej współpracy gospodarczej, na czym Amerykanom niezwykle zależy.

Czy to skazuje plan pogłębienia strategicznej współpracy Polski i Ukrainy na niepowodzenie? Niezupełnie. Rząd w Warszawie może wykorzystać obecną dobrą koniunkturę w relacjach z USA w związku z rolą naszego kraju w pomocy Ukrainie i na wschodniej flance NATO, by wpłynąć na decydentów w Waszyngtonie, żeby podjęli kwestię relacji polsko-niemieckich w ich rozmowach z politykami w Berlinie. Mówiąc krótko, droga do ewentualnej normalizacji stosunków polsko-niemieckich wiedzie przez Waszyngton, ale wymaga wcześniej przemyślenia przez stronę polską propozycji agendy, którą chcielibyśmy zaproponować naszym sąsiadom zza Odry, „nowego rozdania”, które lepiej oddawałoby obecny układ sił w UE i NATO z podmiotową rolą Polski.

Inną opcją jest liczenie na to, że polityka Niemiec, zwłaszcza ich postawa wobec Ukrainy, Rosji i Chin, doprowadzi prędzej czy później do politycznej konfrontacji między Berlinem i Waszyngtonem, w efekcie której amerykański sojusznik „wreszcie postawi na sprawdzonych partnerów na wschodniej flance NATO”. Zdaje się, że na taki scenariusz liczy przynajmniej część obecnych elit rządzących w Polsce.

Tu należy poczynić dwie uwagi. Amerykańskie elity starały się jak dotąd z wyjątkiem okresu rządów administracji Trumpa, nie antagonizować Niemiec. Powodem, była obawa, że zbytnie „kołysanie łodzią” pod nazwą NATO, może istotnie osłabić stosunki transatlantyckie i co zatem idzie także wpływy Waszyngtonu w Europie. Czterolecie Trumpa w Białym Domu, stanowiło częściowo potwierdzenie tych obaw formułowanych przez dominującą wciąż grupę amerykańskich polityków i strategów. To wówczas przecież rozgłos w UE zyskały koncepcje „suwerenności strategicznej” Europy, aktywnie promowane przez prezydenta Francji Macrona.

Po drugie, wśród anglosaskich elit istnieje mocne przekonanie, że skuteczny decoupling gospodarczy i technologiczny z Chinami, nie będzie możliwy bez zaangażowania w ten proces Niemiec. Stąd obawa części decydentów w  Waszyngtonie, że wejście na kurs kolizyjny z Berlinem, wpłynie na umocnienie tzw. opcji „kontynentalnej” w elitach nad Renem, opowiadającej się za utrzymywaniem konstruktywnych relacji gospodarczych z Pekinem. Z obu tych powodów USA, jak się wydaje, trwają przy ofercie „partnerstwa w przywództwie”, którą tuż po zimnej wojnie skierowali do Niemiec.

Powyższe powody sprawiają, że oczekiwanie zmiany polityki Waszyngtonu wobec Berlina, mogą okazać się płonne. Podkreślam – mogą, bo nic nie jest ostatecznie przesądzone, a wchodząca w ostrą fazę rywalizacja USA z Rosją i Chinami sprzyjać może nagłym zwrotom akcji. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ ostatnie tygodnie przynoszą kolejne informacje o narastającym gniewie ze strony państw UE, przede wszystkim Niemiec i Francji wobec protekcjonistycznej polityki gospodarczej Waszyngtonu, o czym pisałem niedawno szerzej na stronie „Układu Sił”. Sytuacja te zdaje się eskalować, a ze strony tak urzędników instytucji UE, jak i coraz częściej również polityków w Paryżu i Berlinie, płynął oskarżenia wobec Stanów Zjednoczonych, że jeśli te nie ograniczą negatywnych z punktu widzenia UE skutków nowej amerykańskiej polityki przemysłowej, to doprowadzą do poważnego pęknięcia w systemie transatlantyckim, które może przełożyć się na postawę europejskich społeczeństwa wobec pomocy Ukrainie. W jaki sposób ten spór przełoży się bezpośrednio, lub pośrednio na nasze plany i koncepcje współpracy z Ukrainą? Czas pokaże.

Niemniej wydaje się, że Polska nie może sobie pozwolić na komfort zupełnego zaniechania prób nawiązania konstruktywnych relacji z Niemcami, mimo dzielących nas różnic interesów. Warszawa powinna podjąć nową grę z Berlinem, choćby po to, żeby bez względu na jej rezultat pokazać Waszyngtonowi, że z naszej strony wykonaliśmy wobec RFN konkretne gesty i skierowaliśmy do Niemiec zaproszenie do odnowionej współpracy, co z pewnością nie pogorszy naszych relacji z USA, a może je nawet wzmocnić.

Tak, czy inaczej, kwestie podjęte w niniejszym artykule będą w najbliższych miesiącach stanowić przedmiot debaty także na łamach „Układu Sił”. Nasz zespół będzie czynnie angażował się w dyskusję na temat przyszłości relacji polsko-ukraińskiej, a także roli naszego kraju w zmieniającej się Europie.

Wierzymy, że ta debata jest nam jako społeczeństwu niezbędna w procesie budowania większej podmiotowości Polski na arenie międzynarodowej. Bez namysłu i intelektualnego przepracowania fundamentalnych kwestii strategicznych wyzwań stojących przed naszym krajem, nie zbudujemy skutecznej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa.

Obecne okoliczności polityczne sprawiają, że pytania, które zostały postawione w niniejszym tekście powinny spędzać sen z powiek naszym decydentom politycznym. To, czy tak się stanie, zależy w dużej mierze od nas – obywateli, którzy te kwestie mogą podnosić w wielu miejscach i domenach debaty publicznej w Polsce, szczególnie w interakcjach z naszymi politykami, do czego serdecznie zachęcam.

Marek Stefan