O negocjacjach często mówi się, że są sztuką. Nie tylko mają w sobie wiele z teatru, pokazowych zachowań i gestów biorących w nich udział aktorów, ale także wymagają znakomitego rozeznania, graniczącego z finezją wyczucia oraz dyplomacji. Wszystko po to, żeby obie strony osiągnęły porozumienie. To idealistyczny obraz.
W praktyce negocjacje mogą być prowadzone w złej wierze, albo opierać się na próbie szantażu, która ma przymusić słabszą ze stron do akceptacji niekorzystnych dla niej warunków. Właśnie ten opis lepiej pasuje do rozmów, jakie od początku lutego prowadzone są pomiędzy Stanami Zjednoczonymi Ameryki a Ukrainą w sprawie tzw. umowy surowcowej. Emocje, jakie budzą, oraz spustoszenia, jakie powodują w relacjach międzynarodowych, zaciemniają obraz utrudniając zrozumienie wydarzeń.
Spróbujmy uchwycić sedno problemu.
Od wizyty sekretarza skarbu Scotta Bessenta w Kijowie, przez wystąpienie prezydenta JD Vance’a na konferencji w Monachium, poprzez fatalne spotkanie prezydentów w Waszyngtonie, aż po szczyt kilkunastu państw w Londynie i komunikaty wymieniane za pośrednictwem mediów i platform społecznościowych, obie strony starają się osiągnąć korzystne dla siebie rozwiązania. To element negocjacji. Donald Trump chce uzyskać prawa do nieograniczonej eksploatacji ukraińskich złóż surowców naturalnych zmuszając Ukraińców do pokoju, a Wołodymyr Zełenski w zamian za taką zgodę oczekuje amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa, które ochronią kraj przed kolejną rosyjską agresją.
Problem w tym, że Waszyngton nie chce rozmawiać o gwarancjach, a Kijów nie zamierza godzić się na oddanie bezcennych zasobów, w sytuacji, gdy nie rozwiązuje to żadnego z najbardziej palących problemów kraju. Pozostałe sprawy, jak szczegóły współpracy przy wydobywaniu surowców, lub kontynuacja przekazywania wsparcia wojskowego, mają charakter drugorzędny w stosunku do tej fundamentalnej różnicy zdań. Amerykańska administracja wierzy w reset relacji z Rosją oraz możliwość jej odwrócenia się od komunistycznych Chin. W realizacji tego celu jest w stanie poświęcić wiele, w tym interesy Ukrainy lub własną renomę wśród sojuszników.
Obie strony przekonane są, że posiadają dużo lepszą pozycję negocjacyjną, niż wskazują na to okoliczności. Donald Trump uważa, że Ukraina nie posiada żadnych kart w ręku, że przegrywa wojnę i nie jest w stanie poradzić sobie bez pomocy Stanów Zjednoczonych, które wobec tego mogą samodzielnie zadecydować zarówno o jej przyszłości, jak i ładzie bezpieczeństwa w Europie. Z tego powodu działają ponad głowami Europejczyków, nawiązując bezpośrednie kontakty z Rosjanami i oferując im daleko idące ustępstwa w imię osiągnięcia natychmiastowego pokoju.
Wołodymyr Zełenski jest zdania, że jego kraj wojny jeszcze nie przegrał. A co więcej, po nauce płynącej ze wstrzymania amerykańskiej pomocy w 2024 roku, jest w stanie przez wiele miesięcy skutecznie walczyć w oparciu o własne zdolności i pomoc pozostałych państw Zachodu, które zadeklarowały ją zarówno w Monachium, jak i na szczycie w Londynie. W ich percepcji brutalne przymuszanie do pokoju państwa zaatakowanego premiuje agresora, zezwalając mu na łamanie prawa międzynarodowego oraz stosowanie siły w relacjach międzynarodowych. Co więcej, nie ma wśród tych krajów zgody na pomijanie ich przy stole negocjacyjnym.
Jak informują nas przecieki medialne, Amerykanie od początku prowadzili rozmowy z pozycji siły. Pierwotna umowa przekazana została stronie ukraińskiej na godzinę przed spotkaniem Scotta Bessenta z Wołodymyrem Zełenskim. Amerykański sekretarz skarbu domagał się od ukraińskiego prezydenta natychmiastowego podpisu bez negocjacji jakichkolwiek warunków. Podobnie przebiegały rozmowy w Monachium. Kolejną ich odsłonę, tym razem w Waszyngtonie, mogliśmy obserwować sami, gdy przerodziły się w otwartą awanturę. Rzecz niespotykaną w dyplomacji.
Dochodzimy tu do istotnego parametru rzucającego nieco światła na wydarzenia. Dla obozu politycznego Donalda Trumpa większe znaczenie niż relacje z zagranicznymi partnerami mają odczucia bazy wyborczej. A ta jest nie tylko antyukraińska, ale też skrajnie izolacjonistyczna w zapatrywaniach. Nośnym tematem jest wątek wielomiliardowego wsparcia przekazanego Ukrainie, z którego Stany Zjednoczone rzekomo nie odniosły żadnych profitów (co nie jest prawdą). Duży wpływ na nastroje tzw. środowiska MAGA („Make America Great Again”) ma prorosyjska narracja obecna w protrumpowskich mediach.
Niemal każde wystąpienie Donalda Trumpa jest telewizyjnym spektaklem, w którym od faktów ważniejsze są emocje i to im prezydent USA daje upust, pilnując się, by w żaden sposób nie skrytykować Rosji lub Władimira Putina.
Sytuację komplikuje jeszcze jeden parametr. W obecnej amerykańskiej administracji jest niewielu doświadczonych urzędników lub dyplomatów; są to głównie partyjni działacze, których największą zaletą jest lojalność wobec przywódcy. Biały Dom prowadzi negocjacje w sposób czysto biznesowy, oparty na partykularnych, krótkoterminowych zyskach, otwarcie odrzucając wartości oraz sojuszniczą solidarność jako wyznacznik lub spoiwo zobowiązań międzynarodowych. Tak przyszłych, jak i przeszłych. A wobec tego kwestionuje fundamenty, na jakich opiera się sojusz Zachodu, w tym przede wszystkim ład konstruktywistyczny. Stąd wszystkie amerykańskie negocjacje mają tak gwałtowny przebieg.
W chwili pisania tych słów Waszyngton zdecydował o zawieszeniu wsparcia wojskowego dla Ukrainy, w tym częściowo pomocy wywiadowczej. W niedalekiej przyszłości możliwe jest także wstrzymanie działania sieci Starlink, na której ukraińska armia opiera komunikację oddziałów na linii frontu. Szczególnie zaskakujące jest wstrzymanie wysyłki pocisków rakietowych do systemu Patriot, który służy do obrony głównie ukraińskiej infrastruktury cywilnej. Ukraina jest pierwszą ofiarą tej polityki, choć podobnie traktowane są Kanada, Meksyk czy Panama. Bez wątpienia pod podobnym pręgierzem znajdą się wkrótce inne państwa, w tym sojusznicy Amerykanów.
Pomimo tego wszystkiego Kijów nie wydaje się ustępować. W liście do Trumpa, opublikowanym w mediach społecznościowych, Wołodymyr Zełenski zadeklarował gotowość do podpisania umowy surowcowej, oraz retorycznie nie szczędził pochwał Trumpowi i Amerykanom. Jednocześnie jednak do rozmów chce powrócić razem z Francją i Wielką Brytanią, oraz ich propozycją wstępnego zawieszenia broni na morzu i w powietrzu, oraz ataków na infrastrukturę krytyczną. Powtarza także postulat konieczności osiągnięcia „trwałego pokoju” a umowę nazywa „krokiem ku gwarancjom bezpieczeństwa”. Nie przeprasza za zajścia podczas wizyty w Waszyngtonie, choć wyraża żal, że miały miejsce.
Dopuszczenie Europy do stołu negocjacyjnego z Rosją jest Waszyngtonowi nie na rękę, ponieważ znacznie zawęzi mu pole manewru, w tym ewentualnych ustępstw. Podobnie jest z asertywną postawą Kijowa, która osłabia amerykańską pozycję negocjacyjną wobec Moskwy. Jeśli bowiem Europa i Ukraina pokazują, że Stany Zjednoczone nie są w stanie samodzielnie zdecydować o zakończeniu konfliktu, prowadzenie przez Władimira Putina rozmów o współpracy z Amerykanami kosztem relacji chińsko-rosyjskich nie ma sensu.
Nie wiemy jak zakończy się ta próba sił. Wiadomo natomiast, że w najbliższym czasie obie strony będą próbowały polepszyć swoją pozycję negocjacyjną. Waszyngton wywiera na Ukrainę bezpardonową presję, a Europa próbuje wysłać twardy sygnał do konsolidacji i gwałtownego rozpoczęcia zbrojeń. Przed nami jeszcze wiele rozmów i wiele emocji.
Filip Dąb-Mirowski