Nominacja przez Donalda Trumpa byłego generała armii amerykańskiej Keitha Kellogga na specjalnego wysłannika do spraw konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, może wskazywać, że Waszyngton zdecyduje się na rozstrzygnięcie tej wojny poprzez strategię „eskalacji celem deeskalacji”. Nie jest to jedyny możliwy scenariusz rozwoju wypadków, ale obecnie wydaje się najbardziej prawdopodobny.  

Niewątpliwie w ostatnim czasie mamy do czynienia ze wzmożeniem działań dyplomatycznych wokół konfliktu na Ukrainie. Kanclerz Scholz złożył  nagłą wizytę w Kijowie i spotkał się z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełeńskim. Z dużą dozą pewności możemy przypuszczać, że obaj przywódcy poruszali temat możliwych rozmów dyplomatycznych z Rosją o zawieszeniu broni, o czym coraz częściej i głośniej mówi się na Zachodzie. Ponadto, ukraińska delegacja na czele z Andriejem Jeremakiem, szefem gabinetu prezydenta Ukrainy i jego najbardziej zaufanym doradcą, udała się do Stanów Zjednoczonych i spotkała się z przedstawicielami nadchodzącej administracji, w tym z byłym generałem Kellogiem, z doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego M. Waltzem oraz wiceprezydentem elektem J.D. Vance’em. Strony miały omawiać możliwe rozwiązania konfliktu z Rosją. Natomiast w sobotę w Paryżu doszło do spotkania samego Trumpa z Zełeńskim oraz prezydentem Francji Emmanuelem Macronem. Dzień później amerykański prezydent elekt stwierdził: „Powinno dojść do natychmiastowego zawieszenia broni i powinny zacząć się negocjacje. Zbyt wiele istnień ludzkich jest tak bezsensownie straconych, zbyt wiele rodzin zniszczonych i jeśli to będzie kontynuowane, może przerodzić się w coś dużo większego i dużo gorszego”. Rosja, ustami rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa, odpowiedziała, że jest otwarta na rozmowy na podstawie ustaleń stambulskich z 2022 roku i obecnej sytuacji na froncie.

Wzmożenie aktywności dyplomatycznej wokół Ukrainy sugeruje, że tuż po inauguracji nowej administracji w Waszyngtonie możemy dość szybko spodziewać się pierwszych decyzji w sprawie dalszej polityki Ameryki na tym kierunku. Warto zatem zastanowić się nad możliwymi scenariuszami rozwoju wydarzeń. Nie podlega bowiem dyskusji, że los Ukrainy i wojny za naszą wschodnią granicą ma kolosalny wpływ na bezpieczeństwo Polski.

Z wielu opcji warto wyróżnić trzy, które wydają się najbardziej prawdopodobne:

  1. „Eskalacja celem deeskalacji”.

W tym scenariuszu Stany Zjednoczone pod rządami Trumpa decydują się na realizację planu nakreślonego na początku tego roku przez generała Kellogga. Strategia ta opiera się na kilku punktach. Po pierwsze, należy zakończyć konflikt na Ukrainie, ponieważ jego kontynuacja nie służy narodowym interesom Stanów Zjednoczonych. W tym celu należy zmusić wojujące strony do rozmów dyplomatycznych. Kellogg uważa, że wobec Moskwy należy wystosować ultimatum, w postaci zapowiedzi znacznego zwiększenia pomocy wojskowej dla Ukrainy w przypadku braku woli Kremla do rozpoczęcia negocjacji. Wobec Kijowa z kolei, Waszyngton mógłby posłużyć się groźbą odcięcia pomocy, jeśli Ukraińcy nie będą chcieli podjąć rozmów z Rosjanami. 

Po drugie, jak wskazuje Kellogg, strony konfliktu muszą być gotowe do obopólnych ustępstw. Ukraina miałaby nieformalnie zaakceptować utratę ziem na wschodzie i południu, a nawet zobowiązać się, że o ich odzyskanie będzie odtąd zabiegała wyłącznie metodami dyplomatycznymi. Między wojującymi stronami powstałaby strefa demarkacyjna, a członkostwo Ukrainy w NATO zostałoby odroczone na co najmniej dwadzieścia lat. Rosja miałaby natomiast zrezygnować z dalszych prób militarnej agresji na sąsiada i zaakceptować dalsze wsparcie wojskowe i finansowe ze strony Zachodu dla Ukrainy.

Jak zatem mogłyby potoczyć się wydarzenia, jeśli powyższa strategia zostałaby wdrożona? Stany Zjednoczone i Rosja weszłyby w niebezpieczną spiralę eskalacji. Kijów otrzymałby poważny zastrzyk uzbrojenia, a niewykluczone nawet, że wsparcie w postaci doradców wojskowych i natowskich szkoleniowców, w celu poprawy jakości ukraińskich sił zbrojnych. 

Moskwa chciałaby udowodnić, że jest stroną bardziej zdeterminowaną w kwestii osiągnięcia swoich celów niż Stany Zjednoczone i zwiększyłaby presję nuklearną na Ukrainę i NATO, co znacznie zwiększyłoby ryzyko demonstracyjnego uderzenia Rosji, między innymi w instalacje sojuszu w państwach wschodniej flanki. Ostatecznie jednak w obliczu twardej postawy USA Rosja prawdopodobnie zgodziłaby się na rozmowy z Kijowem i Waszyngtonem. Ich rezultatem mogłyby być poważniejsze ustępstwa administracji Trumpa wobec Kremla. Mogłyby dotyczyć szerszych kwestii strategicznych związanych z architekturą bezpieczeństwa w naszym regionie. Można sobie wyobrazić, że Waszyngton zgadza się np. na niezwiększenie liczebności sił amerykańskich stacjonujących rotacyjnie na wschodniej flance NATO, powstrzymanie się przed rozszerzeniem programu NATO nuclear sharing i ćwiczeniami sił nuklearnych na wschodniej flance sojuszu. Obie strony uzgodnią również jak najszybszy powrót do rozmów o zbrojeniach strategicznych w związku ze zbliżającym się wygaśnięciem traktatu New START. Rosja tymczasem miałaby zaakceptować możliwe dołączenie Ukrainy do Unii Europejskiej, zgadzając się na odłożenie na kilkadziesiąt lat kwestii jej członkostwa w NATO. Moskwa będzie także zapewne żądała, by państwa sojuszu zobowiązały się nie wysyłać sił wojskowych na terytorium Ukrainy, może z wyjątkiem ściśle określonych limitów kontyngentów szkoleniowych. Ze swojej strony USA wskazałyby na możliwość stopniowego znoszenia sankcji nałożonych na Rosję, jeśli będzie wywiązywała się z postanowień porozumienia.

Taki rozwój wydarzeń przypieczętowałby los Ukrainy jako państwa opierającego swoje bezpieczeństwo na tak zwanym „modelu izraelskim”, czyli przy dalszym wsparciu wojskowym, finansowym i dyplomatycznym ze strony partnerów, ale bez faktycznych „twardych” gwarancji bezpieczeństwa.

Trudno spodziewać się, żeby zawarte na powyższych warunkach zawieszenie broni między Ukrainą i Rosją okazało się trwałe. Bardzo możliwy byłby zatem wybuch kolejnego konfliktu („III wojny ukraińskiej”), która tym razem mogłaby przekształcić się w konflikt regionalny z udziałem m.in. Białorusi i państw wschodniej flanki NATO. Taki rozwój wypadków byłby tym bardziej możliwy, gdyby na przestrzeni kolejnych 10 lub 15 lat doszło do poważnego kryzysu bezpieczeństwa w Azji Wschodniej, np. wokół Tajwanu, który skutecznie odwróciłby strategiczną uwagę Stanów Zjednoczonych od Europy.

Kluczowym pytaniem w wyżej zarysowanym scenariuszu jest to, kto lepiej wykorzystałby czas przed możliwą kolejną fazą konfliktu? Czy byłaby to Ukraina, która przy wsparciu Zachodu odbudowałaby częściowo gospodarkę, siły zbrojne i stworzyła silny pas umocnień wzdłuż linii frontu, skutecznie odstraszając Rosję przed chęcią wznowienia agresji? Czy może odwrotnie, to Federacja Rosyjska z rozpędzoną „gospodarką wojenną”, działającą na mocy uzgodnień z Zachodem już w ramach częściowo zliberalizowanego reżimu sankcyjnego i wyciągając wnioski z poprzednich faz wojny, przygotuje się skutecznie do zadania ostatecznego ciosu Ukrainie? 

Odpowiedź na to pytanie jest na tym etapie niemożliwa, ale biorąc pod uwagę klasyczne zasady sztuki wojennej, które wskazują, że przewagę w konflikcie ma zwykle strona broniąca się, a atakująca powinna posiadać wyjściową przewagę nad przeciwnikiem przynajmniej w proporcji 3 do 1, można założyć, że przy utrzymaniu wsparcia ze strony Zachodu Ukraina mogłaby lepiej wykorzystać dany jej czas.

  1. „Finlandyzacja” Ukrainy

Scenariusz ten zakłada, że Ukraina zostaje zmuszona przez Rosję i USA do znacznych ustępstw w obszarze własnej podmiotowości i niepodległości. Musiałaby pogodzić się nie tylko z utratą ziem na wschodzie i południu, ale także z ograniczeniem posiadanych zdolności wojskowych i w prowadzeniu polityki zagranicznej, w tym wchodzeniu w partnerstwa i sojusze. Kijów musiałby porzucić natowskie aspiracje i ogłosić neutralność. Moskwa mogłaby zgodzić się jednak na kontynuowanie przez Ukrainę jej drogi do UE.

Taki rozwój sytuacji mógłby być skutkiem pokazania przez Rosję jej determinacji w konflikcie z Ukrainą i gotowości do eskalacji, w tym uderzeń na państwa NATO. W efekcie, w obawie przed wciągnięciem w konflikt, USA zmusiłyby Kijów do podjęcia rozmów, ale ze słabych pozycji wyjściowych, co dałoby Kremlowi szerokie pole manewru do dyplomatycznych nacisków. Efektem „zgniłej” umowy między Moskwą i Waszyngtonem byłoby ustąpienie prezydenta Zełeńskiego i ogłoszenie wyborów w Ukrainie. Niepewna sytuacja bezpieczeństwa mogłaby doprowadzić do kolejnej fali masowej emigracji z kraju, który z czasem stałaby się państwem upadłym na wzór Somalii.

Sytuacja bezpieczeństwa Polski i państw wschodniej flanki NATO uległaby znacznemu pogorszeniu. W odpowiedzi Stany Zjednoczone, chcąc częściowo odbudować swoją reputację w oczach sojuszników, mogłyby zdecydować się na wzmocnienie obecności wojskowej na wschodniej flance. Waszyngton musiałby także zmierzyć się z rosnącą presją sojuszników z Europy Środkowej, domagających się mocniejszych gwarancji bezpieczeństwa, w tym również rozszerzonego zakresu odstraszania nuklearnego.

III. Kontynuacja wojny na wyniszczenie

Nie można wykluczyć, że chcąc zrealizować strategię „eskalacji celem deeskalacji”, żadna ze stron nie doprowadzi do ustępstw drugiej, co przedłuży istniejący stan rzeczy. Waszyngton zwiększy wsparcie wojskowe dla Ukrainy, ale ta nie będzie potrafiła wykorzystać go efektywnie. Moskwa wzmocni presję wojskową na Kijów, ale równocześnie będzie ostrożna w kwestii demonstracji wojskowych wobec USA i NATO w obawie przed eskalacją konfliktu i reakcją administracji Trumpa. Z czasem, w wyniku pogarszającej się kondycji rosyjskiej gospodarki, z trudem dźwigającej wymagania wojny i w obawie przed politycznymi konsekwencjami możliwego upadku putinowskiego reżimu, Chiny zdecydują się na poważniejsze i bezpośrednie wsparcie Rosji, uruchamiając własny program typu Lend-Lease. Taki przebieg zdarzeń doprowadziłby do wykrwawienia się Ukrainy. Rosja odniosłaby „pyrrusowe zwycięstwo”, zamieniając ten kraj w „dzikie pola 2.0”. Moskwa rozpoczęłaby również przygotowania do kolejnego konfliktu, chcąc uniknąć destabilizacji społeczno-politycznej, do której mogłoby dojść w wyniku nagłej demobilizacji i porzucenia modelu „gospodarki wojennej”. USA pozostałyby zaangażowane w Europie, ale ich obecność stopniowo by malała, na rzecz zaangażowania w regionie Pacyfiku. W efekcie tych zdarzeń zapadłaby nowa żelazna kurtyna, tym razem wzdłuż wschodnich granic państw wschodniej flanki NATO. Relacje między państwami zachodniej Europy i Rosją pozostaną napięte, jednak z czasem na Zachodzie coraz częściej będą pojawiać się głosy na rzecz normalizacji stosunków z Rosją i Chinami.  

Wśród kluczowych zmiennych, które mogą wpłynąć na dalszy przebieg konfliktu na Ukrainie oraz formę zakończenia jego obecnej fazy, należy wymienić postawę Chin oraz ich możliwą rolę w nadchodzących negocjacjach. Inny czynnikiem, mającym niebagatelny wpływ na tę wojnę, będzie pogłębiający się kryzys gospodarczy państw Unii Europejskiej, na czele z Niemcami i Francją. Nawet zakładając, że państwom Wspólnoty uda się przezwyciężyć obecne problemy, szczególnie w kwestii postępującej dezindustrializacji, to odbudowa bazy przemysłowej i osiągnięcie takiej skali produkcji różnych systemów uzbrojenia, żeby z czasem zastąpić wsparcie amerykańskie, zajęłoby dekadę lub więcej.

Innym zasadniczym pytaniem jest to, gdzie Amerykanie wyznaczą granice swojej strefy wpływów. Czy będzie ona oparta o państwa wschodniej flanki, czy może o Odrę i Łabę, co czyniłoby przestrzeń Europ Środkowo-Wschodniej przedmiotem negocjacji między Stanami Zjednoczonymi i Rosją.

Marek Stefan