Nadchodzi przesilenie w relacjach pomiędzy Waszyngtonem a Teheranem. Podczas gdy wszyscy skupiają się na rozmowach w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie, mniej dyskutowanym elementem negocjacji rosyjsko – amerykańskich jest sytuacja na Bliskim Wschodzie. Wygląda na to, że powoli zbliżamy się do kulminacyjnego momentu, w którym Stany Zjednoczone będą chciały rozstrzygnąć kwestię irańskiego programu nuklearnego.

Nie bez przyczyny głównym emisariuszem Waszyngtonu w kontaktach z Moskwą został Steve Witkoff, odpowiedzialny za sprawy Bliskiego Wschodu. Szczegóły tych negocjacji owiane są mgłą tajemnicy, po każdym spotkaniu pojawia się jednak lakoniczny komunikat o poruszeniu zagadnień bliskowschodnich. Federacja Rosyjska ma bliskie relacje z Islamską Republiką Iranu, która wspiera ją w wojnie przeciwko Ukrainie. Oba państwa tworzą razem z Chinami i Koreą Północną sojusz, którego działania wymierzone są w kolektywny Zachód.

Wydaje się, że wyjątkowa ugodowość Waszyngtonu wobec Moskwy, retoryczne przyjmowanie kremlowskiej narracji w sprawie wojny na Ukrainie, oferowanie znacznych ustępstw politycznych, oraz budowanie perspektywy bliższej współpracy gospodarczej są ceną, jaką Amerykanie są w stanie zapłacić, żeby rozwiązać kwestię irańską. Otwarcie deklarowaną intencją USA jest bowiem współdziałanie z Rosjanami w celu powstrzymania programu nuklearnego Iranu w drodze negocjacji. Gdyby jednak środki dyplomatyczne nie przyniosły rezultatu, przygotowywany jest wariant siłowy.

Można odnieść wrażenie, że amerykańska delegacja w Rijadzie (24 marca) starała się pozyskać jeśli nie rosyjską przychylność, to przynajmniej neutralność wobec polityki maksymalnej presji wywieranej przez Waszyngton na Teheran. Z tego samego powodu w drodze z Moskwy Steve Witkoff odwiedził Azerbejdżan, a Donald Trump odbył rozmowę telefoniczną z Recepem Erdoganem, w której zaoferował ewentualne przywrócenie tematu sprzedaży samolotów F-35 Turcji. Wiele ciepłych słów usłyszeli też Katarczycy. To próba wyizolowania Iranu i przygotowania regionu do możliwej eskalacji.

W tym kontekście należy interpretować wymierzoną w jemeńskich Huti kampanię lotniczą (ruszyła 15.03). Z ujawnionych przez „The Atlantic” rozmów na komunikatorze Signal wynika, że Biały Dom traktował ją przede wszystkim jako demonstrację i „wysłanie sygnału”, mającego zbudować efekt odstraszania. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że jemeńscy bojownicy wspierani są przez Teheran. Nie bez znaczenia jest też presja ze strony Izraela, domagającego się ostrzejszego postępowania zarówno wobec Huti, jak i Iranu. Przywrócenie swobody żeglugi stanowiło jedynie dodatkowy element tych działań. 

W tej chwili operację prowadzi grupa lotniskowcowa USS Harry S. Truman, ale w drugiej połowie kwietnia dołączy do niej kolejna, z lotniskowcem USS Carl Vinson na czele. Dodatkową oznaką narastającej presji wojskowej jest przerzucenie bombowców strategicznych B-2A Spirit (25.03) na znajdującą się na Oceanie Indyjskim wyspę Diego Garcia. W tej chwili znajdować się ma na niej od czterech do siedmiu maszyn tego typu, co jest istotną demonstracją. Bombowce tego typu mogą przenosić bomby typu GBU-57/B przeznaczone do niszczenia podziemnych bunkrów. Mogą być one wykorzystywane do uderzeń w Jemenie, jak też w Iranie.

Na kilka dni przed rozpoczęciem ataków (w dniu 12.03), prezydent Donald Trump przekazał za pośrednictwem przedstawiciela Zjednoczonych Emiratów Arabskich list do ajatollaha Alego Chameneiego. W treści miało pojawić się ultimatum, w którym Trump wezwał Iran do porzucenia programu nuklearnego i zaprzestania prac nad pociskami balistycznymi, na co dał termin dwóch miesięcy. Choć Teheran oficjalnie odrzucił amerykańskie żądania, to jednak Chamenei po około dwóch tygodniach przekazał Waszyngtonowi odpowiedź. Problem w tym, że stanowiska stron są trudne do pogodzenia.

Program nuklearny jest traktowany przez Iran jako gwarancja niezależności; podobnie dalszy rozwój prac nad pociskami balistycznymi. Jak zeznał dowódca STRATCOM, gen. Anthony J. Cotton przed senacką komisją (26.03), Iran jest w stanie wzbogacić swoje zasoby uranu do poziomu pozwalającego na wykorzystanie ich w broni jądrowej w mniej niż tydzień. Do niedawna potrzebował na to co najmniej dwóch tygodni. Bliski jest także pozyskania środków przenoszenia o zasięgu ok. 3800 km. Waszyngton jest zdeterminowany, by nie pozwolić Teheranowi na granie na czas i pozyskanie broni jądrowej, a to oznacza, że uderzenie lotnicze na irańskie instalacje nuklearne staje się coraz bardziej prawdopodobne.

Jeśli więc zastanawiamy się, dlaczego Amerykanie dają się wodzić za nos Putinowi, jednym z powodów może być priorytetowe potraktowanie spraw na Bliskim Wschodzie. Rozstrzygnięcie kwestii Iranu powinno doprowadzić także do zmiany stanowiska wobec Rosji, ale na to będziemy musieli poczekać przynajmniej do początku maja.

Filip Dąb-Mirowski