Unia Europejska wobec partnerstwa chińsko-rosyjskiego

Wizyta przywódcy Chińskiej Republiki Ludowej w Moskwie wzbudziła poważne zaniepokojenie wśród przywódców państw Unii Europejskiej. Jednak wnioski, jakie wyciągają oni z pogłębiającego się partnerstwa między Rosją i Chinami, są zróżnicowane. Szczególnie wśród liderów zachodniej części Wspólnoty silny jest pogląd, że Europa nie może dopuścić do dalszego pogłębiania się współpracy Moskwy i Pekinu, bo grozi to eskalacją wojny na Ukrainie do poziomu konfliktu globalnego.

Przy okazji trwającego w Brukseli szczytu Rady Europejskiej w europejskich mediach pojawiły się informacje, że wśród omawianych tam tematów znalazła się kwestia pogłębiającej się współpracy Rosji i Chin. Te ostatnie w ciągu ostatnich tygodni przeprowadziły w Europie intensywną kampanię dyplomatyczną, której elementami były wizyty najważniejszego chińskiego dyplomaty Wanga Yi we Włoszech, Francji i Niemczech, a także jego podróż do Moskwy. Pekin przedstawił także polityczne memorandum w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie. Finałem ostatnich dyplomatycznych zabiegów Pekinu w zachodniej części Eurazji była wizyta przywódcy Chin Xi-Jinpinga w Moskwie. Została ona, słusznie zresztą, odczytana jako symbol pogłębiającej się współpracy między dwoma autorytarnymi państwami.

Jednak kluczowym wnioskiem z tej wizyty jest przede wszystkim coraz wyraźniej widoczna asymetria w tych relacjach, w której to Pekin jest stroną dominującą. Wskazuje na to m.in. charakter części podpisanych podczas wizyty Xi porozumień z Rosją. Jednym z nich jest deklaracja o powołaniu wspólnej grupy roboczej do spraw rozwoju Północnego Szlaku Morskiego. Komentując tę kwestię Władymir Putin stwierdził: „Postrzegamy współpracę z chińskimi partnerami w rozwijaniu potencjału tranzytowego Północnej Drogi Morskiej jako obiecującą”. Jest to niewątpliwie istotne strategiczne osiągnięcie Chin, które chętnie szukają alternatywnych dróg do Europy z dala od Kanału Sueskiego, Oceanu Indyjskiego i Cieśniny Malakka. Jeszcze do niedawna Rosja, mimo coraz ściślejszych związków z Chinami, była dość niechętna wobec chińskich planów zwiększenia ich obecności i aktywności w obszarze arktycznym. Teraz, wraz z pogłębiającym się uzależnieniem politycznym i gospodarczym Rosji od Chin, Pekinowi udało się zrobić krok w stronę umocnienia swojej pozycji w tym kluczowym z geopolitycznego punktu widzenia regionie świata.

Wizyta lidera Państwa Środka w Moskwie miała jak się wydaje kilka celów. Po pierwsze, miała pokazać poparcie Xi dla Putina i jego przywództwa, co było istotne z punktu widzenia wewnętrznej stabilności politycznej obecnego obozu władzy na Kremlu. Choć z drugiej strony nie można nie odnieść wrażenia, że stopniowo relacje między Rosją i Chinami, o coraz wyraźniej zarysowującym się charakterze „patron-klient”, zaczynają przypominać te na linii Moskwa – Mińsk.

Po drugie, wizyta ta była sygnałem wysłanym m.in. do Europy, którego przekaz był następujący: „Dalsze pogarszanie stosunków Unii Europejskiej z Chinami będzie skutkować coraz głębszą współpracą na linii Moskwa – Pekin. Teraz to Chiny są w tej relacji silniejsze i to od ich woli może zależeć, jak ukształtują się te relacje, więc dobrze przemyślcie, czy chcecie pozostać na ścieżce konfrontacji”. I tu wydaje się, że sygnał ten został odczytany, przynajmniej przez część europejskich polityków, odczytany zgodnie z chińskimi intencjami.

Hiszpański premier Pedro Sánchez ogłosił w czwartek 23 marca, że wkrótce poleci do Pekinu na rozmowy z Xi-Jinpingiem, m.in. po to, żeby, jak donosi „The New York Times”, „przedyskutować chińskie pomysły negocjacji porozumienia pokojowego między Rosją a Ukrainą”. Wkrótce potem, na początku kwietnia, w stolicy Chin pojawić się ma prezydent Francji Emmanuel Macron. Na marginesie ostatniego szczytu przywódców państw UE w Brukseli Macron miał wezwać swoich współpracowników do podwojenia wysiłków, by powstrzymać Chiny przed pogłębieniem poparcia dla inwazji Rosji. Jak wskazuje portal Politico: „Francuski prezydent podkreślił potrzebę podjęcia najwyższych wysiłków, aby zapewnić, że Chiny nie będą wspierać Rosji i jej zdolności do kontynuowania wojny” – powiedział anonimowy unijny urzędnik. Nie jest jednak jasne, w jaki sposób europejscy przywódcy chcą odwodzić Pekin od wspierania wojennych wysiłków Rosji. Czy chcą w tym celu sięgnąć bardziej po kij (groźby), czy po marchewkę (oferty naprawienia relacji i ich pogłębienia)?

Pytanie to wydaje się zasadne w świetle ostatnich doniesień o napięciach między Komisją Europejską a przewodniczącym Rady Europejskiej Charlesem Michelem. Ma on bowiem – zdaniem niemieckiego eurodeputowanego z partii Zielonych Reinharda Bütikofera, który pełni funkcję przewodniczącego delegacji Parlamentu Europejskiego ds. Chin – opowiadać się za „odmrożeniem” rozmów w sprawie porozumienia o inwestycjach UE-Chiny (umowa CAI).

Prace nad tym dokumentem zostały zarzucone po nałożeniu przez Pekin sankcji na grupę europejskich podmiotów i eurodeputowanych w reakcji na działania instytucji unijnych, piętnujących działania chińskich władz wobec mniejszości ujgurskiej w regionie Sinciang. Sam Michel odwiedził niedawno Chiny, mimo że ze strony KE płynęły nieoficjalne sygnały, że wizyta ta zaszkodzi próbom formułowania przez Wspólnotę spójnej wizji polityki wobec ChRL.

„Chiny nie są idealne, ale pewnego dnia możemy ich potrzebować” – powiedział portalowi Politico anonimowy urzędnik jednej z instytucji unijnych. „Kilka państw członkowskich podziela tę ocenę” – dodał.

Przykładem niezdecydowania w kwestii pożądanego kształtu polityki wobec Chin jest postawa Niemiec. Według sondażu przeprowadzonego przez europejski ośrodek analityczny European Council on Foreign Relations (ECFR), 27 procent respondentów w RFN widzi w Chinach rywala, 27 procent uważa je za niezbędnego partnera, a 23 procent postrzega jako przeciwnika. Chociaż polityka największej opozycyjnej partii w niemieckim Bundestagu CDU-CSU ewoluuje w kierunku bardziej jastrzębiego podejścia wobec Pekinu, to rządząca koalicja do tej pory nie opublikowała zapowiadanej od początku jej rządów Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, w której podobno największe kontrowersje i tarcia między koalicjantami wywołuje sprawa strategii wobec ChRL. Ani współrządząca SPD, ani opozycyjna CDU-CSU nie opowiadają się za decouplingiem (odcięciem) gospodarczym z Chinami, a formułują jedynie mglistą wizję de-riskingu, rozumianego jako dywersyfikacja łańcuchów dostaw nadmiernie skoncentrowanych w Chinach. Proces ten jednak jak do tej pory ma wymiar głównie intelektualnych rozważań.

Za nieodcinaniem się od Chin opowiadają się nie tylko politycy we Francji i Niemczech, ale również ci z mniejszych państw Unii. Premier Luksemburga Xavier Bettel na ostatnim szczycie Rady Europejskiej wezwał do do rozmów dyplomatycznych z Pekinem, aby „spróbować zbliżyć do nas Chińczyków”. Wyraźnie prochińska jest również od lat polityka rządu Węgier, które także w tej kwestii wyróżniają się na tle pozostałych państw regionu należących do UE.

Jak wskazują dziennikarze Politico: „Stawka w zmieniającej się dynamice geopolitycznej nie mogłaby być wyższa dla Europy, ani dla całego świata. Silniejsze partnerstwo między Chinami a Rosją grozi eskalacją wojny na Ukrainie i przeobrażeniem się jej w konflikt między NATO i Pekinem, a także Moskwą”.

Mimo że klimat w relacjach UE i Chin od czasów pandemii COVID-19 jest najgorszy od lat, to  Bruksela i najsilniejsze państwa Wspólnoty niechętnie ograniczają relacje handlowe z Państwem Środka. Odmiennie przywódcy wschodniej części UE, którzy coraz częściej i mocniej opowiadają się za ostrzejszym kursem wobec Pekinu.

Przemawiając podczas szczytu w Brukseli, łotewski lider Krišjānis Kariņš określił spotkanie Xi-Putin w Moskwie jako „otwierające oczy dla Europy”. Jak stwierdził:  „Spotkanie to pokazało, że Chiny nie przyjmują roli mediatora, ale opowiadają się one jawnie po stronie Rosji i jest to trudność dla nas wszystkich”. Prezydent Litwy Gitanas Nausėda i premier Szwecji Ulf Kristersson również wyrazili obawy dotyczące możliwości udzielenia przez Chiny konkretnego wsparcia Rosji.

Nie tylko słowa przywódców państw ze wschodniej części Unii świadczą o ich daleko idącej zmianie w podejściu do Chin. Warto pamiętać, że w ciągu ostatnich dwóch lat państwa bałtyckie zdecydowały się na opuszczenie chińskiego formatu współpracy z regionem Europy Środkowo-Wschodniej i Bałkanami (niegdyś inicjatywa 17+1). Litwa ponadto zacieśniła swoje relacje z Tajwanem, co ściągnęło na nią handlowe retorsje ze strony ChRL. Coraz wyraźniej antychińska jest również polityka Czech. Prezydent Pavel był jak dotąd jedynym europejskim przywódcą, który odbył 15-minutową rozmowę z prezydent Tajwanu Tsai Ing-wen, a 25-30 marca Taipei ma odwiedzić Marketa Pekarova Adamova, przewodnicząca niższej izby czeskiego parlamentu. Towarzyszyć jej ma delegacja około 150 osób, w tym przedstawiciele ponad 100 firm.

Wielogłos płynący z europejskich stolic w kwestii polityki wobec Chin sprawia, że Pekinowi łatwiej będzie rozgrywać obawy przede wszystkim zachodniej części Starego Kontynentu, dotyczące możliwego przekształcenia się wojny na Ukrainie w konflikt światowy o potencjale eskalacji nuklearnej. Ostatnia wizyta Xi-Jinpinga w Moskwie wyraźnie pokazuje, że rozgrywka mocarstw w Eurazji zdecyduje o geopolitycznej pozycji Europy w kolejnych dekadach.

Ważne będą także decyzje polityczne podejmowane w Waszyngtonie w reakcji na chwiejną postawę zachodnich europejczyków wobec Chin. Jak zauważa w swojej ostatniej analizie na portalu Wpolityce.pl Marek Budzisz: „Pytaniem, jakiego nie można w związku z tym uniknąć, jest kwestia, jak zachowają się amerykańskie elity, jeśli nie będą w stanie wymusić pożądanej zmiany polityki Niemiec czy innych krajów europejskich [wobec Chin]? Czy wówczas zdecydują się na inny kształt sojuszu atlantyckiego, bliskiej kooperacji z państwami Europy Środkowej i Skandynawami, którzy podobnie oceniają rosyjsko – chińskie zagrożenie, czy może zwyciężą w Ameryce nastroje izolacjonistyczne? Od rozstrzygnięcia tej kwestii może zależeć nasza przyszłość”.

Marek Stefan