USA, NATO i wzmocnienie wschodniej flanki

Zakończony w Wilnie szczyt NATO w obszarze wojskowym przyniósł decyzje, które niewątpliwie usprawnią sposób funkcjonowania Sojuszu. Mowa tu o nowych planach regionalnych i uzupełniających je planach dziedzinowych, precyzujących wymogi i zadania stawiane przed siłami zbrojnymi członków paktu. Teraz najważniejszym zadaniem stojącym przed państwami Zachodu będzie skokowe przyśpieszenie pozyskiwania zdolności niezbędnych do wypełnienia postawionych przed nimi zadań.

Kwestię odpowiedniego dostosowania sił zbrojnych USA i pozostałych państw NATO do obecnych wyzwań w zakresie bezpieczeństwa podejmuje niedawno opublikowany raport amerykańskiego rządowego ośrodka analitycznego RAND Corporation.

Już sam tytuł analizy: „Inflection point. How to reverse the erosion of U.S. and allied military power and influence” zawiera kluczową tezę autorów tego opracowania. Jak piszą we wstępie: „Strategia obronna Stanów Zjednoczonych po zakończeniu zimnej wojny opierała się na siłach zbrojnych, które we wszystkich dziedzinach przewyższały siły potencjalnego przeciwnika. Ta przewaga zniknęła. Stany Zjednoczone i ich sojusznicy nie mają już monopolu na technologie i zdolności, które czyniły je tak dominującymi wobec wrogów”.

Jednak sama utrata dominacji nie oznacza zdaniem autorów niemożności osiągnięcia zwycięstwa w ewentualnej konfrontacji z państwami rewizjonistycznymi, takimi jak Chiny czy Rosja. Przede wszystkim jednak, nawet w warunkach braku wyraźnej przewagi zlokalizowanej w danym regionie, USA i ich sojusznicy mogą nadal skutecznie odstraszać potencjalnych agresorów. Raport RAND zawiera konkretne zalecenia, w jaki sposób w tych nowych warunkach strategicznych skutecznie budować i zarządzać zdolnościami wojskowymi.

Warto zwrócić uwagę szczególnie na to, co analitycy RAND piszą o koniecznych zmianach w odstraszaniu i obronie na wschodniej flance NATO. Wskazują w tym obszarze na cztery konieczne zmiany. Po pierwsze uważają, że skala zaangażowania sił zbrojnych USA w Europie powinna ulec zmianie, ale przede wszystkim w zakresie zwiększenia zdolności, a nie samej liczby żołnierzy. Jest to kluczowe, zważywszy na brak komfortu państw Sojuszu w kwestii długiego okresu mobilizacji w przypadku kryzysu. Siły, którymi powinno dysponować NATO, muszą być w wysokiej gotowości. Kwestia ta łączy się z lepiej zaplanowanym rozmieszczeniem sił w tym regionie. Bazy i magazynu sprzętu powinny być z jednej strony lepiej zabezpieczone przed możliwymi atakami bronią precyzyjną, rozproszone i wpięte w sprawny system dowodzenia i kontroli (C2). Po drugie, istotą współczesnych konfliktów zbrojnych jest przewaga w zakresie rozpoznania, zwiadu, wykrywania, namierzania i efektywnego niszczenia przeciwnika. Tzw. „łańcuch zabijania”, będący elementem współczesnego kompleksu rozpoznawczo-uderzeniowego, stanowi o przewadze na nowoczesnym polu bitwy. Ten, kto zbiera więcej informacji i danych, szybciej potrafi je przetworzyć, analizować i wskazywać cele, ostatecznie uzyskuje radykalną przewagę nad przeciwnikiem.

Jak piszą analitycy RAND: „Rozumiejąc to, przeciwnicy Stanów Zjednoczonych dysponują szeregiem zdolności, w tym wielowarstwową obroną powietrzną, narzędziami cyberwojny i w spektrum elektromagnetycznym, mającymi na celu uniemożliwienie siłom amerykańskim korzystanie z tych zdolności (zwiadu i rozpoznania – przyp. aut.). Zbyt wiele systemów, na których siły amerykańskie obecnie polegają, nie będzie w stanie skutecznie funkcjonować w tym nowym środowisku walki. Potrzebne są zatem nowe podejścia, aby umożliwić siłom broniącym skuteczne działanie na współczesnym polu bitwy”.

Wśród rekomendacji dla Sojuszu w tym obszarze autorzy raportu wskazują na konieczność budowy zintegrowanego systemu wczesnego ostrzegania, opartego o czujniki rozmieszczone w kosmosie, w powietrzu, na lądzie i morzu. Mowa tu o satelitach, aerostatach (balonach zwiadowczych), bezzałogowych statkach latających i samolotach załogowych. Postulują także lepszą i szybszą wymianę informacji wywiadowczych

Trzeci element potrzebnej zmiany w prowadzeniu operacji wojskowych w obliczu takich przeciwników, jak Chiny i Rosja, to zdaniem analityków RAND pozyskanie przez USA zdolności do „asymetrycznego ścierania” sił przeciwnika. Pod tym pojęciem autorzy raportu rozumieją pozyskiwanie i rozmieszczenie przez Stany Zjednoczone zarówno na wschodniej flance, jak i na Pacyfiku licznych, względnie prostych w produkcji na masową skalę i niedrogich systemów bezzałogowych morskich i powietrznych, które byłyby w stanie skutecznie zwalczać nawet zaawansowane i drogie platformy wojskowe przeciwnika. W opinii ekspertów zasadą, jaką powinien się kierować w tym względzie Pentagon, jest relacja „koszt-efekt”. Chodzi zatem o uzyskanie celu jak najmniejszym nakładem sił i środków.

Jednak, jak stwierdzają autorzy: „Siły amerykańskie i koalicyjne po prostu nie mogą liczyć na to, że będą miały czas na na rozmieszczenie się w teatrze działań wojennych i walkę o dominację w kluczowych domenach, zanim zaatakują siły inwazyjne wroga na dużą skalę. I tu tkwi sedno problemu: ani dzisiejsze siły zbrojne, ani siły obecnie planowane i budowane przez Departament Obrony USA (DoD) nie wydają się dysponować zdolnościami potrzebnymi do realizacji tego nowego podejścia”.

Po czwarte, raport RAND wskazuje na konieczność priorytetyzacji przez Pentagon pozyskiwania zdolności do zwalczania przeciwnika na dalekie dystansy. W tym celu proponują zwiększenie nakładów na pozyskiwanie pocisków precyzyjnych dalekiego zasięgu, wystrzeliwanych z morza, powietrza i lądu. W tej ostatniej domenie kluczową zdolnością platform będzie ich wysoka mobilność, która utrudnia przeciwnikowi wykrycie i dokonanie kontruderzenia.

Z wyżej wymienionych kryteriów autorzy raportu korzystają, żeby wskazać na potrzebne konkretne zmiany w polityce obronnej Stanów Zjednoczonych i ich europejskich sojuszników. I tak, proponują m.in., żeby w zakresie postawy i obecności sił zbrojnych Wielka Brytania bardziej skoncentrowała się na operacjach na teatrze europejskim niż dalekowschodnim, ze względu niedostateczną liczbę zasobów i zdolności. Na skutek polityki rządu w Londynie ulegają one nadmiernemu „rozciągnięciu” od Atlantyku po Pacyfik, co nie służy wzmocnieniu wschodniej flanki NATO. Podobne argumenty formułowane są pod adresem Francji. Paryż powinien ściślej współpracować z USA w zakresie integrowania zdolności powietrzno-morskich a także w zakresie walki radioelektronicznej. Kluczowe będzie także budowanie wewnątrz Sojuszu zintegrowanej obrony przeciwlotniczej.

Ponad wszystko, pod adresem wszystkich państw NATO kierowane są przez autorów raportu oczekiwania radykalnego zwiększenia produkcji amunicji i broni. Jak piszą: „Sojusznicy powinni opracować i zobowiązać się do wdrożenia pięcioletniego planu budowy solidnych zapasów broni przeciwpancernej, przeciwlotniczej i przeciwrakietowej”. W przypadku ewentualnego rosyjskiego ataku na państwa bałtyckie siły NATO powinny być w stanie dostarczyć około 10 000 kierowanych pocisków przeciwpancernych wzdłuż najbardziej prawdopodobnych linii ataku sił wroga, co w efekcie umożliwiłoby ich zdaniem skuteczne wyeliminowanie ponad 2/3 oddziałów inwazyjnych.

W kwestii dostosowania przez NATO postawy i obecności sił na wschodniej flance autorzy rekomendują, by wszystkich osiem wielonarodowych batalionowych grup NATO w ramach wysuniętej obecności podnieść do rozmiaru brygady, czyli związku taktycznego liczącego od 4 do 5 tys. żołnierzy. Powinny być one wysoce nasycone zdolnościami, o których mowa była powyżej, ze szczególnym uwzględnieniem broni przeciwpancernej i przeciwlotniczej krótkiego zasięgu.

Sprawa ta wymaga w opinii ekspertów RAND pilnych działań ze strony państw NATO, bowiem nawet pomimo porażek sił Federacji Rosyjskiej na Ukrainie Rosja może w ciągu dekady odbudować swoje zdolności wojskowe.

„Oceniamy, że Rosja po zakończeniu działań wojennych na Ukrainie będzie w stanie odbudować gotowość znacznej części swojej armii i odtworzyć zapasy pocisków balistycznych i manewrujących w ciągu dziesięciu lat. Jeśli tak się stanie, obecna postawa obronna NATO na wschodniej flance Sojuszu nie będzie wystarczająca, aby zapobiec szybkiej utracie kluczowych terytoriów w państwach bałtyckich w przypadku inwazji ze strony Rosji”.

Swoją drogą pewnym testem tego, czy państwa NATO, a szczególnie jego zachodnioeuropejscy członkowie, są gotowe na wzrost swojego zaangażowania na wschodniej flance, będzie realizacja decyzji Berlina o zwiększeniu obecności swoich sił zbrojnych na Litwie do poziomu brygady przy równoczesnej zmianie charakteru ich stacjonowania z rotacyjnego na stały.

Podobne, co analitycy RAND, zalecenia dla USA i NATO na łamach portalu Defense One formułują Gabriela R. A. Doyle z Atlantic Council i John R. Deni z Instytutu Studiów Strategicznych U.S Army War College, który związany jest także z NATO Defence College.

Oboje są zdania, że NATO zasadniczo uchyliło się od odpowiedzi na najbardziej palące pytania dotyczące konieczności dostosowania się do zagrożeń ze strony Federacji Rosyjskiej. Wysuwają pod adresem Sojuszu otwartą krytykę wskazując, że jednostki rozmieszczone w ramach wzmocnionej wysuniętej obecności (NATO eFP) nie byłyby w stanie wypełnić zadań wynikających z przyjętej przez NATO nowej strategii odstraszania przez wypieranie/zaprzeczanie (ang. strategy of denial). Sprowadza się ona do powstrzymania agresora na granicach państwa i niedopuszczenia do zajęcia przez wrogie siły terytorium kraju NATO. Celem tego podejścia jest uniknięcie powtórki z sytuacji, do której doszło w ukraińskiej Buczy czy Irpieniu oraz konieczności ponoszenia wysiłku odbijania zajętego terytorium, co wymaga znacznie większych sił i środków niż jego obrona.

Doyle i Deni proponują zatem, by jednostki eFP w państwach bałtyckich oraz w Polsce przekształcić w pełne brygady liczące około 4000-5000 żołnierzy. Mogłoby do tego dojść w efekcie rezygnacji przez Sojusz z obecności wojskowej dużych związków taktycznych na Słowacji, Węgrzech, czy w Bułgarii, gdzie zdaniem obu analityków zagrożenie rosyjską inwazją jest niemal zerowe. Równocześnie proponują, by Sojusz odszedł od wielonarodowego charakteru grup bojowych. Choć ma to niepodważalny walor polityczny, to jednak z wojskowego punktu widzenia czyni takie jednostki mniej skutecznymi, ze względu na trudne do przełamania bariery kulturowe, językowe, biurokratyczne i przede wszystkim polityczne. Jak wskazują: „Chociaż wielonarodowość odzwierciedla solidarność w całym Sojuszu, w Europie po 2022 roku skuteczność wojskowa musi mieć pierwszeństwo przed politycznymi sygnałami. W związku z tym NATO nie powinno zezwalać na jakikolwiek wkład państw do eFP mniejszy niż pełny batalion (do około 1000 żołnierzy)”.

Amerykańscy analitycy wskazują także na konieczność stworzenia jednolitego standardu gotowości sił w ramach wysuniętej obecności. Swoje rozważania podsumowują tak: „NATO powinno stworzyć jeden standard gotowości eFP, który byłby dostosowany do unikalnych wyzwań obronnych stojących przed każdym państwem goszczącym eFP, i który byłby centralnie oceniany przez strategiczne dowództwa Sojuszu w Mons w Belgii i Norfolk w Wirginii. Biorąc pod uwagę kluczowe znaczenie misji eFP, nie ma czasu do stracenia w przygotowaniach do szczytu w Waszyngtonie w przyszłym roku, kiedy sojusz będzie obchodził swoje 75. urodziny. Wzmocnienie i udoskonalenie eFP powinno znaleźć się wysoko na liście potencjalnych punktów porządku obrad”.

Niewątpliwym sukcesem szczytu w Wilnie było przyjęcie planów regionalnych, uwzględniających wymagania dotyczące wystawienia przez poszczególne państwa Sojuszu konkretnych sił w precyzyjnie określonych obszarach odpowiedzialności. Jednak najważniejszy test sprawczości jest dopiero przed NATO. Będzie nim wypełnienie realną treścią, czyli siłami i zdolnościami wojskowymi powziętych w stolicy Litwy zobowiązań.

Marek Stefan