Państwa Indo-Pacyfiku podzielają obawy wynikające z protekcjonistycznych planów Donalda Trumpa. Oprócz ogólnego zwiększenia ochrony amerykańskiego rynku, niepokój budzą wyjątkowo ostre zapowiedzi na temat Chin. Realizacja tych planów może wymagać podobnego potraktowania wielu państw trzecich, pociągając za sobą znaczące konsekwencje ekonomiczne i polityczne.

Wynik amerykańskich wyborów wywołał liczne komentarze w Azji Południowo-Wschodniej. Należą do nich oczywiście rozważania nad stosunkiem prezydenta-elekta do sojuszy, obawa przed nieprzewidywalnością Waszyngtonu, czy wyższa motywacja do własnych zbrojeń. Głosy dotyczące kwestii bezpieczeństwa nie mają jednak jednoznacznie pesymistycznego lub optymistycznego wydźwięku, zwłaszcza że zaangażowanie do amerykańskiej administracji antychińskich jastrzębi uspokoiło część partnerów USA. Reakcję państw, od Azji tropikalnej przez Indochiny aż po Japonię, łączy natomiast negatywny stosunek do planów Trumpa w kwestiach handlowych.

Pierwsza obawa dotyczy nałożenia ceł w wysokości 10-20% na wszystkie towary sprowadzane do Stanów Zjednoczonych. Samo w sobie stanowi to już problem dla ich nastawionych na eksport partnerów, czyli Japonii, Korei i Tajwanu. Podobnie wygląda sytuacja regionu Azji Południowo-Wschodniej, gdzie średni stosunek wartości handlu do PKB wynosi 90%, czyli dwa razy więcej niż średnia globalna. Ponadto, nawet podczas stosunkowo umiarkowanej administracji Bidena, niektóre kraje skarżyły się na politykę przemysłową USA. Dla przykładu, Indonezja ma za złe Amerykanom wprowadzenie dopłat do samochodów elektrycznych w ramach Inflation Reduction Act, co uderzyło w plany rozwoju branży w tym kraju. W lokalnej prasie pojawiają sie opinie, że Donald Trump będzie jastrzębiem także w tego typu pozataryfowych formach protekcjonizmu.

Wojna handlowa rozleje się na region?

Zagrożenie wykracza jednak daleko poza ogólną, nieukierunkowaną ochronę amerykańskiego rynku. Prezydent-elekt zapowiedział, że w przypadku importu z Chin cła wynieść mają przynajmniej 60% dla każdego produktu. Dla chińskiego biznesu szansą na obchodzenie tej polityki jest relokacja produkcji lub reeksport, czyli sprzedaż towarów do państw trzecich i następnie wysyłka do USA już bez chińskiego oznaczenia. W ten sposób firmy z Chin redukowały koszty narzucane im podczas pierwszej kadencji Trumpa. Na swojej roli pośrednika skorzystał szczególnie Wietnam, dokąd masowo napływały inwestycje chińskich firm, pragnących omijać amerykańskie cła. 

Dziś jednak sytuacja jest inna. Trump zapewne wyciągnął lekcje z pierwszej kadencji, a jego nowe plany szeroko zakrojonej wojny handlowej niemal na pewno zakładają tego rodzaju manewry wymijające. I naiwnie byłoby sądzić, że Waszyngton nie będzie starał się przeciwdziałać takim praktykom, co prowadzić może do wzięcia na celownik państw Azji Południowo-Wschodniej. Z kolei opór tych krajów przed zostanie “bramą do handlu z USA” dla Pekinu, grozi napięciami ekonomicznymi z Chinami, czego nikt nie chce. W ten sposób region ryzykuje znalezienie się w handlowej „strefie zgniotu”. Według Oxford Economics, w najmniej eskalacyjnym scenariuszu polityka Trumpa oznaczać będzie dla państw azjatyckich (poza samymi Chinami) spadek eksportu o 8% i importu o 3%. Pójście przez Amerykanów na całość przyniesie rzecz jasna znacznie większe straty. Z tego względu giełdy azjatyckie reagowały spadkami na kolejne „jastrzębie” nominacje do przyszłej administracji.

Strategiczna okazja dla Chin

Powyższy scenariusz, choć generujący znaczne koszty po stronie Chin, może paradoksalnie okazać się ich geopolityczną szansą. Umiejętnie używając azjatyckich partnerów jako narzędzia obchodzenia ceł, Pekin postawiłby przed Trumpem wybór: zaakceptowanie ograniczonej skuteczności polityki albo pójście na całość i wciągnięcie całego regionu w wojnę handlową. 

Pierwsza opcja pozwala Chinom na zmniejszenie strat i daje argumenty krytykom polityki Trumpa w Stanach Zjednoczonych. Druga opcja drastycznie podnosi koszty polityczne dla Ameryki, która pokaże się wówczas jako jeszcze większe zagrożenie dla globalizacji, również wobec państw niezaangażowanych. Ten scenariusz sprzyja handlowej polaryzacji Azji pomiędzy USA a Chiny – a ponieważ przewaga Pekinu na tym polu jest miażdżąca, prawdopodobnym efektem będzie dalsze osłabienie amerykańskich wpływów i umocnienie chińskiej dominacji gospodarczej w regionie. Dotyczy to zwłaszcza graczy niezależnych od Waszyngtonu w kwestiach bezpieczeństwa, na przykład większości państw członkowskich ASEAN. 

O ile dla eksportu krajów ASEAN rynek chiński i amerykański mają zbliżone znaczenie, to w w imporcie przewaga udziału Chin jest pięciokrotna. Trudno sobie wyobrazić, że w obliczu zapowiedzi Trumpa te dane poprawią się na korzyść USA. A to Chiny, nie Stany Zjednoczone, weszły właśnie z państwami ASEAN do największej na świecie strefy wolnego handlu (RCEP, Regional Comprehensive Economic Partnership). Postawienie przez Waszyngton sprawy na ostrzu noża przyniesie Chińczykom straty w krótkiej perspektywie, natomiast stwarza szansę na długofalowe scementowanie ekonomicznej dominacji w regionie kosztem Ameryki.

Z pewnością przegranymi przy takim rozwoju wydarzeń będą kraje Indo-Pacyfiku, które poza stratami gospodarczymi, musiałyby się liczyć z zmniejszeniem politycznego pola manewru. Dlatego tym razem eskalacja wojny handlowej na linii Pekin-Waszyngton nie jest traktowana przez te państwa jako szansa lub zagadnienie drugorzędne, tylko jako poważne zagrożenie.

Maksymilian Skrzypczak