Po rozpadzie koalicji rządzącej Niemcy przygotowują się do nadchodzącej kampanii wyborczej, którą zdominują tematy pogłębiającego się kryzysu gospodarczego. Ameryka pod rządami Donalda Trumpa może zdecydować się na powrót do wojny handlowej z Unią Europejską. W takim scenariuszu największą ofiarą tego konfliktu byłaby niemiecka gospodarka, a szczególnie jej przemysł.
Głównym powodem rozpadu koalicji rządzącej w Niemczech był brak porozumienia między kanclerzem Olafem Scholzem a Christianem Lindnerem, do niedawna ministrem finansów, w sprawach budżetowych. Zasada „czarnego zera”, wprowadzona do konstytucji po kryzysie finansowym strefy euro w 2009 roku, w praktyce uniemożliwia rządowi federalnemu posiadanie jakiegokolwiek deficytu finansów publicznych. Było to rozwiązanie bardziej radykalne od zasad wprowadzonych w ramach całej Unii Europejskiej, które nakładają na państwa członkowskie obowiązek utrzymywania deficytu na poziomie nieprzekraczającym 3% PKB.
Efektem tego neoliberalnego fiskalnego fundamentalizmu, któremu hołdowały niemieckie elity przez ostatnie 15 lat, były niewystarczające inwestycje publiczne. Ich niski poziom odbił się m.in. na pogarszającym się stanie infrastruktury i skutkował także zacofaniem cyfrowym, szczególnie w usługach publicznych. Dziś coraz więcej głosów z kręgów eksperckich i politycznych nawołuje w Niemczech do rewizji tych kontrproduktywnych rozwiązań gospodarczych i do liberalizacji zasad zadłużania rządu federalnego. Bez takich zmian trudno sobie wyobrazić, by plany prawdziwej reformy niemieckich sił zbrojnych były faktycznie możliwe.
Dodatkowo niemiecka gospodarka zmaga się z pogłębiającym się kryzysem w przemyśle, który odpowiada za około 19% PKB. Ekonomiści ankietowani przez Consensus Economics spodziewają się, że gospodarka wzrośnie o zaledwie 0,6% w 2025 r. Realny PKB Niemiec pozostaje w stagnacji od drugiej połowy 2021 r. Produkcja przemysłowa jest według oficjalnych statystyk o 10% niższa niż w grudniu 2019 r., czyli przed kryzysem pandemicznym.
Ponadto RFN może stać się główną ofiarą możliwej wojny handlowej między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską, jeśli Donald Trump zdecyduje się na powrót do gospodarczych sporów ze Wspólnotą. Ameryka, jako drugi największy partner handlowy Niemiec, jest niezwykle ważnym odbiorcą ich eksportu, którego lwią część stanowią dobra przemysłowe. W 2023 roku Stany Zjednoczone przyjmowały 10% tego eksportu, co stanowi najwyższy poziom od ponad dwóch dekad. Jak wskazuje Agathe Demarais z European Council on Foreign Relations: „Niemcy są jednym z najbardziej oczywistych celów planów taryfowych Trumpa. RFN odnotowała ogromną nadwyżkę handlową z USA, wynoszącą 86 mld euro w zeszłym roku. Niemcy są również największym eksporterem UE do USA, którego wartość wyniosła w zeszłym roku 158 mld euro”.
Według szacunków monachijskiego instytutu Ifo, gdyby Trump wprowadził obiecane podczas kampanii 20-procentowe cła na towary importowane do Ameryki, eksport niemiecki do USA mógłby spaść o 15%. Jak twierdzi prezes Bundesbanku Joachim Nagel, pełne wdrożenie planów taryfowych Trumpa mogłoby zmniejszyć wzrost niemieckiego PKB o jeden punkt procentowy.
Ekonomiści ostrzegają jednak, że Niemcy mogą odczuć negatywne skutki możliwej wojny celnej między USA a UE, zanim jeszcze Donald Trump zdecyduje się na jej wprowadzenie. Firmy mogą bowiem odkładać inwestycje na niemieckim rynku z powodu utrzymującej się niepewności politycznej i gospodarczej, a większe przedsiębiorstwa mogą przenieść część produkcji do USA.
W tych realiach gospodarczych Niemcy wchodzą w tryb wyborczy, którego zwieńczeniem będzie ukształtowanie się nowej koalicji rządzącej, najpewniej z udziałem CDU-CSU oraz SPD. Jednak w obliczu faktu, że łącznie około 30% wyborców w Niemczech wyraża poparcie dla partii skrajnych (AFD, BSW, Die Linke), wzywających do normalizacji stosunków z Rosją, oraz pogłębiającego się kryzysu gospodarczego, Berlin raczej nie zdecyduje się na prowadzenie wyraźnie asertywnej wobec Moskwy polityki zagranicznej.
Tymczasem we Francji trwający kryzys polityczny, związany z przyszłorocznym budżetem i koniecznością dostosowania się do unijnej procedury nadmiernego deficytu prowadzonej przez Komisję Europejską wobec Paryża (deficyt Francji wynosi ponad 6% PKB, dopuszczalny w UE wynosi 3% PKB), grozi upadkiem mniejszościowego rządu i turbulencjami finansowymi dla całej strefy euro. W tych okolicznościach, gdy uwagę decydentów politycznych we Francji i Niemczech skupiają problemy wewnętrzne, konflikt na Ukrainie wchodzi w nowy etap. Może to skutkować osłabieniem pozycji Berlina i Paryża w nadchodzących rozmowach dyplomatycznych z Moskwą w sprawach Ukrainy.
Teoretycznie otwiera to przed Polską szansę na wzmocnienie jej pozycji jako istotnego państwa wschodniej flanki NATO. Jeśli w tych kategoriach postrzegać ostatnie zaproszenie premiera RP Donalda Tuska do Szwecji na spotkanie przywódców państw bałtyckich i nordyckich w formacie NB8 w sprawie bezpieczeństwa regionalnego, a także rozpoczynającą się 1 stycznia prezydencję Polski w Radzie UE, wyraźnie zarysowuje się przed nami szansa na wypracowanie silniejszej pozycji w zbliżających się rozmowach dyplomatycznych z Rosją. Będą one prawdopodobnie dotyczyć nie tylko przyszłości Ukrainy, ale także kształtu architektury bezpieczeństwa w naszym regionie. Czy Polska dobrze wykorzysta otwierające się okno możliwości?
Marek Stefan