Zachód, Ukraina i „czerwone linie” Moskwy
Niedawne decyzje podjęte przez Waszyngton, Paryż i Berlin w sprawie dostarczenia Ukrainie bojowych wozów piechoty (BWP) produkcji zachodniej, mogą być odczytywane jako kolejny krok milowy w postępującym procesie wsparcia wojskowego dla Kijowa, który otwiera drogę do możliwego przekazania naszemu wschodniemu sąsiadowi czołgów produkcji zachodniej.
Tuż po oficjalnym potwierdzeniu przez rządy w USA, Niemczech i Francji decyzji o przekazaniu Ukrainie nowych typów uzbrojenia, kolejne zachodnie media podały informacje, że nad Dniepr trafić mogą w niedalekiej przyszłości brytyjskie czołgi podstawowe Challenger 2, których przekazanie Kijowowi rozważać ma podobno Londyn.
Wracając jednak do tematu przekazania zachodnich BWP Ukrainie, eksperci amerykańskiego renomowanego ośrodka analitycznego Atlantic Council odpowiadając na pytanie, czy dostarczenie Ukrainie amerykańskich Bradleyów, francuskich AMX-10 RC i niemieckich Marderów, może być game changerem w trwającej wojnie z Rosją, wyrażają pewien sceptycyzm.
Jak bowiem zauważa jeden z ekspertów John Herbst, były ambasador USA w Ukrainie, decyzja o dostarczeniu zachodnich BWP, to krok w dobrą stronę, ale spóźniony i pokazujący, że choć wsparcie wojskowe trafiające nad Dniepr rośnie, to wolne tempo jego udzielania nie pomaga Kijowowi w szybszym rozstrzygnięciu konfliktu na swoją korzyść. Zdaniem Herbsta w obecnym momencie ukraińskie siły zbrojne najbardziej potrzebują systemów uzbrojenia dalekiego zasięgu (300 km), dzięki którym Ukraina będzie mogła skutecznie uderzać w rosyjskie zaplecze frontu (m.in. na Krymie), a także samoloty bojowe, w tym F-16. Waszyngton wciąż wzbrania się przed ich wysłaniem nad Dniepr.
Z kolei Marie Jourdain – wypowiadająca się dla Atlantic Council była urzędniczka francuskiego ministerstwa obrony – również wskazuje, że dostawy zachodnich BWP raczej nie okażą się przełomowe dla przebiegu konfliktu, ale przede wszystkim podkreśla, że w ich tle miała miejsce polityczna rozgrywka między Paryżem i Berlinem. Francja bowiem, podejmując decyzję o dostawach pojazdów AMX-10 RC, określanych niekiedy mianem „lekkich czołgów” o przeznaczeniu rozpoznawczym i rajdowym, chciała pokazać Berlinowi, że nie tylko Amerykanie powinni przewodzić zachodnim wysiłkom we wsparciu dla Ukrainy. Czynić to powinny także kraje europejskiej części NATO. Jourdin, podobnie zresztą jak jej kolega Jörn Fleck – ekspert również wypowiadający się dla Atlantic Council – wskazują, że po raz kolejny w ciągu ostatnich 11 miesięcy wojny Berlin został de facto zmuszony do działania głównie przez Waszyngton, ale także przez Francję. Tym samym teza, głoszona przy wielu okazjach w ostatnim czasie przez kanclerza Scholza, o konieczności objęcia przez Niemcy przywództwa w Europie także w obszarze bezpieczeństwa, radykalnie rozmija się z rzeczywistością.
Ostatnie decyzje Berlina, Paryża, ale przede wszystkim Waszyngtonu, warto jednak także odczytywać w kontekście toczącej się od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę dyskusji na temat „czerwonych linii” Moskwy, których przekroczenie przez państwa Zachodu – w formie zbytniego zaangażowania się we wsparcie dla Kijowa – miałoby skutkować podjęciem przez Kreml kroków o charakterze eskalacyjnym tak wobec Ukrainy, jak i wobec krajów NATO.
Temat ten podjął niedawno na łamach „The New York Times” Nigel Gould-Davies – były brytyjski amabasador w Mińsku oraz dyplomata na placówce w Moskwie, a obecnie ekspert ośrodka analitycznego International Institute for Strategic Studies.
Jak wskazuje, mówienie o „czerwonych liniach”, także w kontekście możliwych działań Rosji na Ukrainie, jest błędne i nie pozwala dobrze zrozumieć postępowania Moskwy. W jego opinii teza o konieczności dozowania pomocy Ukrainie przez państwa Zachodu w obawie o nieprzekroczenie mitycznych „czerwonych linii” Rosji i eskalację konfliktu z jej strony, ma przynajmniej trzy główne wady:
„Po pierwsze zakłada ona, że czerwone linie są stałymi elementami polityki zagranicznej danego państwa. Prawie nigdy tak nie jest. To, czego państwa mówią, że nie zaakceptują, a nawet w to wierzą, może się radykalnie i szybko zmienić. W 2012 roku prezydent Barack Obama powiedział, że użycie przez Syrię broni chemicznej było <czerwoną linią>, która pociągnie za sobą <ogromne konsekwencje>. Nic takiego nie miało miejsca”. W opinii eksperta w rzeczywistości „czerwone linie” są prawie zawsze miękkie, zmienne i warunkowe, a nie „wyryte w kamieniu”.
Gould-Davies przekonuje, że kreatywna i asertywna strategia danego państwa nie ogranicza się z góry do obaw przed tym, co druga strona może uznać za nie do przyjęcia, a raczej powinna skupiać się na skłonieniu przeciwnika do akceptacji swoich celów. „Dyplomacja powinna zatem dążyć nie do unikania rzekomych 'czerwonych linii” przeciwnika, ale do ich zmiany”, stwierdza ekspert.
Drugą wadą koncepcji „czerwonych linii” jest to, że koncentruje się ona zanadto na kwestii kosztów własnych możliwej eskalacji przez przeciwnika, bez rzeczowej i chłodnej analizy możliwych strat i zagrożeń dla strony podejmującej decyzję o eskalacji konfliktu. Jak zauważa Gould-Davies: „Eskalacja jest wyborem, a nie mechanizmem, który może zniechęcić przeciwnika do działania poprzez wiarygodne przedstawienie kosztów, jakie ona za sobą pociągnie”.
Trzecią wadą tego podejścia jest coś, co można określić mianem „eskalacji blefu”. Chodzi tu o tendencję do używania retoryki o możliwej eskalacji po przekroczeniu„czerwonych linii”, w celu blefowania i manipulowania przez państwa stosujące ten wybieg dla rozszerzenia zakresu interesów, które uważają one za „podstawowe”, czy „egzystencjalne”, oraz powstrzymania działań, które w ich opinii mają być „nie do przyjęcia”.
W konkluzji swojej analizy Gould-Davies pisze: „Zdemaskowanie tych wad może pomóc w opracowaniu lepszej polityki. Obawy o rosyjskie <czerwone linie> wynikają przede wszystkim z obawy, że Rosja może uciec się do eskalacji nuklearnej. Zachód powinien temu zapobiec, odstraszając Rosję, a nie powstrzymując się – lub naciskając na Ukrainę, by to zrobiła – z obawy przed <sprowokowaniem> Rosji. Może to zrobić, zapewniając o poważnych konsekwencjach w przypadku użycia przez Rosję broni jądrowej. Od początku wojny Rosja kilkakrotnie próbowała narzucić czerwone linie za pomocą gróźb nuklearnych – ostatnio w listopadzie, gdy siły ukraińskie wyzwoliły Chersoń, zaledwie sześć tygodni po tym, jak Władimir Putin ogłosił go częścią Rosji. Ukraina i Zachód słusznie odrzuciły ten blef i powinny nadal to robić.
Jak dodaje: „Rosja nie ma żadnych czerwonych linii. Ma jedynie, w każdym momencie, wachlarz opcji i szacowanie ich względnego ryzyka i korzyści. Zachód powinien nieustannie dążyć, poprzez swoją dyplomację, do kształtowania tych wyobrażeń, tak aby Rosja wybierała opcje preferowane przez Zachód”.
W świetle tych słów być może decyzja USA o przekazaniu Ukrainie BWP może być traktowana jako sygnał o przyśpieszeniu ewolucji podejścia Waszyngtonu do formy udzielania pomocy wojskowej Ukrainie, która w nadchodzących miesiącach może zostać zintensyfikowana i jakościowo poprawiona, wzmacniając szanse Kijowa na korzystne rozstrzygnięcia na froncie.
Marek Stefan