Źródła amerykańskiej polityki wobec Ukrainy

Zakończony szczyt NATO w Wilnie nie przyniósł oczekiwanych przez Ukrainę rezultatów w postaci uzyskania jasnej ścieżki do członkostwa w Sojuszu. Wśród zachodnich aliantów uwypukliła się różnica zdań w tej kwestii. O ile państwa wschodniej flanki, na czele z Polską, zabiegały o wystosowanie zaproszenia do członkostwa i możliwie precyzyjne określanie warunków wraz z harmonogramem całego procesu akcesyjnego, o tyle zachodni członkowie Paktu, jak Niemcy, byli w tej kwestii sceptyczni. Decydujące znaczenie dla decyzji NATO w tej sprawie miała jednak postawa Stanów Zjednoczonych.

Warto zrozumieć źródła i motywy amerykańskiej polityki w sprawie Ukrainy, które w naszym kraju nie są chyba dostatecznie dobrze rozpoznane, o czym świadczyć może niemała liczba komentarzy wyrażających rozczarowanie decyzjami wileńskiego szczytu.

Na wstępie należy poczynić kilka uwag generalnych, których przypomnienie wydaje się istotne dla uporządkowania dalszego wywodu. W świetle amerykańskich dokumentów strategicznych – Strategii Bezpieczeństwa Narodowego i Strategii Obrony Narodowej, najpoważniejszymi wyzwaniami dla międzynarodowej pozycji i wpływów USA są Chińska Republika Ludowa i Rosja. Należy pamiętać, że tradycyjnie stopień amerykańskiego zaangażowania, politycznego i przede wszystkim militarnego w Eurazji – przede wszystkim w Europie, Zatoce Perskiej i Azji Wschodniej – jest uzależniony od prawdopodobieństwa zdominowania któregoś z tych obszarów przez inne mocarstwo regionalne. Obecnie takie zagrożenie występuje tylko w Azji ze względu na wzrost potęgi Chin.

W Europie działania Rosji, przede wszystkim wobec Ukrainy, wpływają destabilizująco na system międzynarodowy, w którym kluczową rolę mają Stany Zjednoczone. Jednak działania Moskwy nie niosą za sobą groźby rozciągnięcia jej wpływów na całą zachodnią część Eurazji, tak jak to miało miejsce w czasach zimnej wojny.Wówczas to potęga i zdolności ZSRR dawały podstawy do obaw o zdominowanie przez sowiecką Rosję całej Europy i większości superkontynentu. Obecnie Stany Zjednoczone zaangażowane są w pomoc Ukrainie; po pierwsze ze względu na chęć obrony swojej pozycji w stworzonym przez siebie systemie międzynarodowym. Ewentualna wygrana Rosji przyspieszyłaby istotnie jego erozję. Po drugie Stany Zjednoczone realizują dzięki temu tzw. „strategię sekwencjonowania”. W dużym uproszczeniu sprowadza się ona do zmniejszenia rosyjskiego zagrożenia dla Europy, poprzez “ścieranie” jej konwencjonalnego potencjału wojskowego na Ukrainie, a następnie po wydatnym osłabieniu Moskwy skupieniu całej potęgi wojskowo-gospodarczej na powstrzymywaniu ChRL. Zakres realizacji przez Waszyngton tej strategii ma jednak istotne ograniczenia.

USA chcą uniknąć eskalacji konfliktu z Rosją do poziomu nuklearnego. Zostawmy teraz z boku kwestię tego, czy obawy te są uzasadnione. Skupmy się na percepcji rzeczywistości, do której przywiązana jest obecna administracja w Białym Domu i niemała część amerykańskich elit strategicznych. Ostrożne dawkowanie pomocy wojskowej dla Ukrainy oraz dotychczasowa „miękka” postawa Waszyngtonu wobec Kremla w kwestii traktatów o zbrojeniach strategicznych oraz przede wszystkim reakcja Waszyngtonu na kolejne rosyjskie prowokacje w obszarze nuklearnym, zdają się być wystarczającymi dowodami na potwierdzenie powyższej tezy.

Wystosowanie przez NATO zaproszenia do członkostwa dla Ukrainy było i jest postrzegane przez administrację Bidena jako zbyt ryzykowne i grożące eskalacją konfliktu przez Rosję.

Obawy te dobrze ilustrują argumenty przedstawione na łamach Politico przez dwóch amerykańskich ekspertów, Benjamina H. Friedmana i Christophera McCalliona, związanych z waszyngtońskim think-tankiem Defense Priorities. Jak wskazują: „Najprostszym powodem, dla którego USA nie powinny udzielać gwarancji bezpieczeństwa jest to, że są one niepotrzebnie ryzykowne. Członkostwo w NATO, a nawet amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa, zależą od groźby prowadzenia wojny z Rosją w imieniu Ukrainy. Oznacza to groźbę rozpoczęcia wojny nuklearnej, która byłaby wzajemnym samobójstwem dla co najwyżej peryferyjnych interesów – a w zamian za podjęcie tego kolosalnego ryzyka, USA nic by nie zyskały”.

Jak dodają: „Stany Zjednoczone i ich sojusznicy z NATO do tej pory unikali bezpośredniej walki o Ukrainę właśnie dlatego, że nie mają na tyle istotnego interesu, by ryzykować wojnę nuklearną, a fakt ten sprawia, że mało prawdopodobne jest, żeby USA przyszły z pomocą Ukrainie w przyszłym scenariuszu. W rezultacie Stany Zjednoczone i ich sojusznicy z NATO niewiele mogą lub zrobią, aby zagwarantować bezpieczeństwo Ukrainy, niezależnie od tego, co mówią. Takie groźby, nawet jeśli oferowane w formie członkostwa w NATO, będą pozbawione wiarygodności (…) nieprzekonujące i mało prawdopodobne, by zadziałały jako środek odstraszający. (…) Wiarygodne groźby nie są tworzone przez kawałek zapisanego papieru lub blef. Wynikają one z żywotnych interesów i ewidentnej zdolności do ich realizacji”.

Stany Zjednoczone nie chcą bezpośredniego zaangażowania w wojnę ukraińsko – rosyjską, co wynika także z braku poparcia amerykańskiego społeczeństwa dla uwikłania ich kraju w kolejny kosztowny konflikt. Dlatego USA są sceptyczne wobec zaciągania nowych zobowiązań sojuszniczych szczególnie wobec tych państw, które realnie są zagrożone konfliktem, a tym bardziej, jeśli są w stanie otwartej wojny, tak jak Ukraina.

Jak wskazuje Thom Tillis – amerykański senator z ramienia partii republikańskiej, zwolennik NATO i utrzymania obecności USA w Europie: „Dziś każdy przejaw zaangażowania międzynarodowego Ameryki musi wiązać się z odpowiedzią na pytanie, w jaki sposób przyniesie on korzyści zwykłym Amerykanom i nie nadwyręży zasobów Waszyngtonu”.

Tillis był członkiem dwupartyjnej delegacji Kongresu na szczyt NATO w Wilnie. W jednym z wywiadów mówił: „Możecie liczyć na to, że Kongres będzie wspierał sojuszników i Ukrainę tak długo, jak będzie to konieczne – ale proszę, wydajcie więcej na własną obronę, aby zmniejszyć obciążenie Ameryki”.

„Jest to pogląd dwupartyjny, że brak waszego zaangażowania w obronę na poziomie wydatków 2 procent PKB może potencjalnie zacząć podważać amerykańskie wsparcie dla pomocy Ukrainie” – stwierdził inny członek delegacji, republikański senator Dan Sullivan. Jak dodał: „Ponieważ zasadniczo mówimy, że jest to ogromna wojna tocząca się na waszym własnym podwórku i po raz kolejny jesteśmy tymi, którzy robią najwięcej”.

Zatem chęć realizacji przez USA celu w postaci obrony zasad porządku międzynarodowego zbudowanego i gwarantowanego przez Amerykę, jest ograniczana m.in. przez istotny społeczny brak poparcia Amerykanów dla zaangażowania ich kraju w kolejne konflikty i wymusza na USA zmianę strategii zaangażowania polityczno-wojskowego na arenie międzynarodowej w kierunku offshore balancing. Sprowadza się to do wspierania przez mocarstwo morskie swoich partnerów i sojuszników w sposób pośredni, np. transferami uzbrojenia i wsparciem finansowym, ale unikania bezpośredniego zaangażowania w konflikty „na lądzie” i poleganiu na stworzonych systemach sojuszniczych, gdzie znaczny ciężar w kwestiach bezpieczeństwa i obrony jest przerzucony na barki aliantów Ameryki.

Poza wszystkimi wyżej wymienionymi argumentami jest jeszcze jeden istotny powód, który sprawia, że polityka USA wobec Ukrainy jest tak powściągliwa. Stany Zjednoczone obawiają się możliwych konsekwencji ewentualnej porażki Rosji w wojnie z Ukrainą, w postaci dezintegracji tego państwa. Widmo chaosu w największym państwie Eurazji, posiadającym największy na świecie arsenał nuklearny, spędza sen z powiek wielu amerykańskim strategom, a także urzędnikom w Białym Domu. Wyraźnie pokazały to reakcje amerykańskiej elity politycznej na niedawny bunt Prigożina w Rosji. Wówczas to Amerykanie dyplomatycznymi kanałami mieli ostrzegać kierownictwo państwa ukraińskiego przed śmiałym wykorzystaniem tej sytuacji na swoją korzyść, w obawie przed rezultatami takich działań, które mogłyby pogłębić wewnętrzny kryzys w Rosji. Niepokój Waszyngtonu w tej kwestii, wynika także z przekonania części amerykańskich strategów, że sytuację tę na swoją korzyść mogłyby wykorzystać Chiny. Pekin mógłby wówczas de facto zupełnie zwasalizować słabnącego sąsiada, instalując swoją obecność i wpływy na rosyjskim dalekim wschodzie i w Arktyce, co budzi realny niepokój Amerykanów.

Mimo upływu ponad 500 dni na Ukrainie Stany Zjednoczone wciąż nie wydają się mieć jasnego planu zwycięstwa w tej konfrontacji z Rosją. To przekłada się wprost na politykę Waszyngtonu wobec Kijowa i jego aspiracje dołączenia do NATO.

Celem przytoczenia wyżej wymienionych argumentów i obaw wyrażanych przez niemałą część amerykańskich elit politycznych nie jest przekonywanie do nich polskiego czytelnika. Ważne jest jednak ich dostrzeżenie, zrozumienie logiki, w której się one poruszają i ich percepcji rzeczywistości międzynarodowej. Poprawne odczytanie tych narracji i umiejętność określenia ich wpływu na decydentów politycznych w Waszyngtonie jest fundamentalnie ważna dla projektowania własnej polityki w ramach NATO i wobec Ukrainy.

Marek Stefan