Na Ukrainie trwa wyścig z czasem
Przedłużająca się wśród państw Zachodu dyskusja na temat dostarczenia Ukrainie kolejnych zaawansowanych systemów uzbrojenia, w tym czołgów, pocisków dalekiego zasięgu, czy samolotów bojowych, przybliża spełnienie się scenariusza niekorzystnego z punktu widzenia Ukrainy, ale także państw wschodniej flanki NATO – ponownego uzyskania przez Rosję pełnej inicjatywy strategicznej w tym konflikcie.
Od wielu miesięcy eksperci obserwujący przebieg wojny rosyjsko – ukraińskiej zastanawiają się, czy czynnik czasu w tym konflikcie gra na korzyść Rosji, czy Ukrainy. Prawie rok po rozpoczęciu przez Moskwę „operacji specjalnej” wydaje się, że odpowiedź nie jest korzystna z punktu widzenia Kijowa. Po pierwsze, ciężar strat w tej wojnie – wliczając w to nie tylko rannych i poległych na froncie, czy stracony sprzęt, ale przede wszystkim ofiary cywilne, zniszczoną infrastrukturę itd. – ponosi niemal w całości Ukraina, dla której wizja przedłużającej się wojny oznaczać będzie pogłębiającą się degradację cywilizacyjną kraju.
Po drugie, prognozy wskazujące na rychłe załamanie rosyjskiej gospodarki pod wpływem sankcji nałożonych na Zachód nie spełniły się. Rosyjska gospodarka poprzedni rok zamknęła ze spadkiem około 2,5% PKB, a jeszcze sierpniu część międzynarodowych instytucji finansowych szacowała, że wyniesie on około 6%. Moskwa sięga też coraz częściej do własnych rezerw finansowych zgromadzonych w tzw. Funduszu Narodowego Dobrobytu, który przez ostatnie lata zasilany był głównie wpływami z eksportu węglowodorów i pod koniec tego roku ma wynosić około 7 bilionów rubli (jeszcze w 2021 r. wynosił ponad 16 bln rubli). Choć w dłuższej perspektywie, jeśli Zachód uszczelni i utrzyma reżim sankcji, gospodarka Rosji nie uniknie bardzo poważnych problemów, to w perspektywie tego roku Moskwa zachowa zdolności ekonomiczne do prowadzenia konfliktu z Ukrainą i zwiększania w nim swojego zaangażowania. Będzie to tym bardziej możliwe ze względu na rosnącą, jak się wydaje, skalę procederu omijania zachodnich sankcji przez takie kraje, jak Turcja, Iran, Chiny, czy Zjednoczone Emiraty Arabskie, o czym pisałem w ostatnim komentarzu na stronie „Układu Sił”.
Tymczasem Ukraina jest dziś już niemal całkowicie zależna od gospodarczego i wojskowego wsparcia ze strony zachodnich partnerów. Ciężar tego konfliktu leży dziś poza Ukrainą i jest nim zakres i tempo pomocy udzielanej przez Zachód. Biorąc to pod uwagę, wielomiesięczne dyskusje wśród państw Zachodu – których źródła i motywy powodujące poszczególnymi rządami zasługują na osobne omówienie – mogą w najgorszym scenariuszu pozwolić Rosji na całkowite odzyskanie inicjatywy strategicznej na froncie, którą w dużej mierze utraciła w wyniku udanych ukraińskich kontrofensyw w Obwodzie Charkowskim i Chersońskim w zeszłym roku.
Problem ten dostrzega m.in. amerykański ekspert Andrew A. Michta, dziekan College of International and Security Studies at the George C. Marshall European Center for Security Studies w Niemczech, który na łamach portalu “19fortyfive.com” wskazuje, że:
„Jeśli Stany Zjednoczone i ich europejscy sojusznicy nie podejmą pilnie potrzebnych decyzji o inwestowaniu w swój przemysł obronny, dostawy na Ukrainę w dłuższej perspektywie mogą stać się niemożliwe – nawet jeżeli pozostanie wola polityczna. Mówiąc wprost, patrząc na tempo zużywania broni i amunicji w tej wojnie, Zachód musi przestawić swój przemysł obronny z paradygmatu „just-in-time”, czyli nastawionego na produkcję w małej ilości, na podejście „just-in-case”, w którym gromadzi się ilość broni i amunicji potrzebną do podtrzymania długotrwałej walki z przeciwnikiem o zbliżonym potencjale”.
Michta podkreśla jednak, że oprócz USA i państw wschodniej flanki NATO, wśród pozostałych europejskich członków Sojuszu nie widać działań zmierzających do przestawienia własnych przemysłów zbrojeniowych na tryby pracy w warunkach, które umożliwiłyby zwiększenie pomocy wojskowej udzielanej Ukrainie, ale także utrzymanie i wzmocnienie własnych zdolności wojskowych.
Warunkiem, jakościowej zmiany w podejściu państw Zachodu przede wszystkim USA do kwestii pomocy wojskowej udzielanej Ukrainie, jest odejście od dotychczasowej taktyki, określanej niekiedy przez część ekspertów jako polityka „gotowania żaby”. Polega ona na konsekwentnym, ale stopniowym zwiększaniu zakresu i jakości pomocy wojskowej udzielanej Kijowowi, w celu uniknięcia ryzyka eskalacji konfliktu z Rosją, grożącego w opinii niemałej grupy amerykańskich decydentów, wciągnięciem Waszyngtonu do bezpośredniej konfrontacji z Moskwą. Innym możliwym powodem, trwania Ameryki przy wyżej wymienionej taktyce pomocy Ukrainie, jest prawdopodobna niezgoda wewnątrz obecnej administracji prezydenta Bida w kwestii, pożądanego przez USA wyniku obecnej wojny i stopnia osłabienia Rosji. O ile szef Pentagonu Austin i Sekretarz Stanu Blinken, zaliczani są do grona zwolenników, jak największego osłabienia potęgi Federacji Rosyjskiej, o tyle Jake Sullivan prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa oraz William Burns szef CIA, mają według części komentatorów reprezentować łagodniejsze stanowisko w tej kwestii w obawie przed geopolitycznymi konsekwencjami ewentualnego upadku Rosji, nawet dezintegracji Federacji Rosyjskiej w wyniku potencjalnej pełnej porażki w wojnie z Ukrainą.
Dla Ukrainy w wojnie z Rosją trwa wyścig z czasem, w którym Kijów nie może pozwolić sobie na uznanie, że gra on na jej korzyść. Ostatnia dyplomatyczna ofensywa prezydenta Zełenskiego w państwach Europy i zdecydowane przesłanie, z którym odwiedził on Londyn, Paryż i Brukselę, potwierdzają, że kierownictwo państwa ukraińskiego zdaje sobie sprawę, że ten rok może być decydujący dla przebiegu wojny.
Marek Stefan