Portal Politico dotarł do dokumentu wypracowanego przez CDU/CSU i SPD, czyli dwie niemieckie partie polityczne, które prowadzą rozmowy koalicyjne i niebawem prawdopodobnie utworzą rząd. Ugrupowania zgodnie chcą naciskać na Brukselę, żeby skuteczniej dyscyplinowała państwa, które łamią praworządność. Chodzi konkretnie o odebranie im prawa głosu – co jest możliwe w ramach procedury z art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej – oraz o wstrzymywanie wypłat pieniędzy. Do tej pory Komisja Europejska odcinała już dostęp do funduszy Polsce i Węgrom, jednak nie posunęła się jeszcze do wykluczenia któregoś kraju z procesu decyzyjnego.
Niemcy, zgodnie z koalicyjnym dokumentem, będą domagać się także rozszerzenia procedury głosowania większością kwalifikowaną na przynajmniej niektóre obszary wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Wymaga ona głosów 55 proc. państw (czyli 15) reprezentujących łącznie 65 proc. ludności UE. Możliwe jest także zbudowanie mniejszości blokującej, składającej się z co najmniej czterech państw członkowskich. Ten rodzaj głosowania ułatwia podejmowanie decyzji i już teraz 80 proc. unijnej legislacji przyjmowane jest w ten sposób. Krytycy zauważają jednak, że procedura ta premiuje większe państwa, a nie jest tajemnicą, że najludniejszym krajem UE są Niemcy (prawie 20 proc. unijnej populacji).
Najważniejsze decyzje, takie jak te dotyczące polityki zagranicznej, bezpieczeństwa, podatków czy budżetu, obecnie są podejmowane jednomyślnie. Jak zauważono w dokumencie cytowanym przez Politico, powoduje to problemy, takie jak sprzeciw niektórych państw wobec sankcji na Rosję. Węgry nie zostały tam wprost wymienione, ale jest jasne, że to ten kraj utrudniał antyrosyjską politykę UE po wybuchu wojny na Ukrainie.
Ten przykład przeważnie nie budzi kontrowersji i być może właśnie dlatego został wymieniony. Jednak rozumienie bezpieczeństwa i priorytetów polityki zagranicznej fundamentalnie różni się wśród państw członkowskich w wielu obszarach, a wykluczenie niektórych z nich z procesu decyzyjnego lub osłabienie ich głosu pomogłoby silniejszym w realizowaniu ich interesów.
Niemcy i Francja bardziej niż Rosją martwią się stanem swoich gospodarek. Deklarują chęć wzmocnienia europejskich zdolności obronnych, jednak ich celem jest przede wszystkim rozbudowa i umożliwienie zarabiania własnym przemysłom obronnym.
Niemcy i Francja bardziej niż Rosją martwią się stanem swoich gospodarek. Deklarują chęć wzmocnienia europejskich zdolności obronnych, jednak ich celem jest przede wszystkim rozbudowa i umożliwienie zarabiania własnym przemysłom obronnym. Sprawa staje się paląca szczególnie dla Niemiec po wprowadzeniu przez Donalda Trumpa 25 proc. ceł na samochody i 20 proc. ceł na wszystkie towary z UE. W 2024 roku Niemcy miały nadwyżkę w wysokości 76,4 mld dolarów w handlu towarowym z USA, a cła szczególnie uderzą w ich przemysł motoryzacyjny, ponieważ samochody były najważniejszą grupą produktów eksportowych, stanowiąc 15,5 proc. całości.
Protekcjonistyczna postawa najsilniejszych graczy w UE znalazła odzwierciedlenie w propozycjach Komisji Europejskiej dotyczących obronności. Bruksela zaproponowała szereg rozwiązań dla zwiększenia poziomu bezpieczeństwa i wsparcie przemysłu obronnego. To między innymi przeznaczenie niewykorzystanych 150 miliardów euro z funduszy covidowych na korzystne pożyczki na cele obronne dla chętnych państw członkowskich. Rozważana jest także możliwość zwiększenia tej kwoty do 800 miliardów euro poprzez zaciągnięcie wspólnego długu. Niektórzy nazywają to wręcz „hamiltonowskim momentem” Europy, w nawiązaniu do wysiłków Alexandra Hamiltona1Alexander Hamilton – amerykański polityk, przywódca Federalistów, twórca dolara amerykańskiego, jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych Ameryki., które zaowocowały przekształceniem długów poszczególnych stanów Ameryki w obligacje federalne w 1790 roku. Przyczyniło się to w znacznym stopniu do spójności państwa.
Komisja proponuje też, by państwa dokonywały wspólnie zakupów uzbrojenia za jej pośrednictwem. Dzięki temu ma być taniej, a rozdrobniony europejski przemysł obronny ma zmierzać do konsolidacji. Chodzi o zwiększenie zdolności do produkcji systemów obrony powietrznej, artylerii, amunicji, rakiet, dronów, wozów bojowych czy środków walki radioelektronicznej. Propozycje te zakładają jednak także rozwiązania, które utrudnią kupowanie broni poza granicami bloku, na przykład w Wielkiej Brytanii czy Turcji, a przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. Według Agencji Reutera, podczas spotkania z ministrami spraw zagranicznych państw bałtyckich Marco Rubio, sekretarz stanu USA, powiedział stanowczo, że Waszyngton domaga się dalszego kupowania amerykańskiej broni przez kraje europejskie.
Tu właśnie rysuje się istotna różnica pomiędzy wschodnią częścią UE a jej „starą” częścią. W długoterminowym interesie takich państw, jak Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, ale także Finlandia czy Rumunia, jest oczywiście rozwój europejskiego przemysłu obronnego, przede wszystkim potrzebują one jednak szybko zwiększyć swój potencjał obronny. Rosja wydaje obecnie 40 proc. budżetu na obronność, a w 2026 roku, zgodnie z dekretem Putina, ma mieć 2,38 mln żołnierzy, w tym 1,5 mln w aktywnej służbie. Dlatego zakupy u partnerów, którzy mają gotowe zdolności wytwórcze, takich jak USA czy Korea Południowa, są koniecznością.
W długoterminowym interesie takich państw, jak Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, ale także Finlandia czy Rumunia, jest oczywiście rozwój europejskiego przemysłu obronnego, przede wszystkim potrzebują one jednak szybko zwiększyć swój potencjał obronny.
Tymczasem społeczeństwa zachodnie oczekują od swoich przywódców przede wszystkim poprawy sytuacji gospodarczej. Politycy, jeżeli chcą utrzymać się u władzy, mogą dążyć do zwiększenia zdolności obronnych jedynie wtedy, gdy będzie to szło w parze ze wzrostem miejsc pracy i inwestycjami w ich krajach. W przypadku Niemiec priorytet dla kwestii ekonomicznych względem obaw o bezpieczeństwo wschodnich państw UE był ugruntowany w polityce zagranicznej przez lata i to niezależnie od tego, kto był u władzy. Nie należy się spodziewać, żeby i tym razem było inaczej.
Warto jeszcze dodać, że Hiszpania, Francja i Belgia w 2024 roku odpowiadały za import ponad 15 mln ton rosyjskiego LNG, z czego, według organizacji pozarządowych z Ukrainy, Belgii i Niemiec, znaczna część trafiała do Niemiec – od 3 do 9,2 proc. importowanego przez nie gazu stanowiły dostawy z Rosji za pośrednictwem innych krajów. O różnicach w interesach handlowych wewnątrz UE pisałem tutaj.
Państwa południa Europy także nie podzielają jednoznacznie obaw wschodniej części UE. Premier Włoch Georgia Meloni w niedawnym wywiadzie dla „Financial Times” powiedziała, że Rosja może być długoterminowym zagrożeniem dla Europy, jednak unia powinna być gotowa do reakcji na wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwa. Jest to nawiązanie do tzw. polityki 360 stopni, czyli podkreślania, że państwa członkowskie położone w innych niż wschód częściach kontynentu także mają swoje zmartwienia. Włochy wydają 1,5 proc. PKB na obronność, Hiszpania natomiast 1,3 proc., a jej premier Pedro Sanchez niedawno powiedział, że nie podoba mu się nazwa „ReArm Europe” dla wspomnianego programu Komisji Europejskiej pożyczek na cele obronne (została ona ostatecznie zmieniona na Rediness 2030).
Włochy są też sceptycznie nastawione do zarówno wspólnego, jak i własnego zadłużania się na cele obronne, ponieważ ich dług publiczny w zeszłym roku wyniósł 135,3 proc. PKB. Ponadto wykazują sceptycyzm wobec planów budowy zdolności bez USA. Niemcy być może też nie zechcą się zgodzić na emisję kolejnych euroobligacji, ponieważ dzięki swojej dotychczasowej dyscyplinie fiskalnej mogą zadłużać się taniej samodzielnie. W ich interesie jest jednak zwiększenie uprawnień Brukseli i „spacyfikowanie” państw, które mogą utrudnić im politykę ratowania gospodarki, także z wykorzystywaniem narzędzi unijnych. Wiele wskazuje na to, że Unia Europejska jest jeszcze daleko przed swoim „rokiem 1790”.