Jednym z filarów programu wyborczego była obietnica daleko idącej deregulacji; jej symbolem stało się Department of Government Efficiency. Bliżej nieokreślona organizacja administracyjna, powstała w ramach przekształcenia jednostki informatycznej United States Digital Service. Z jednej strony niejasna podstawa prawna, wielokrotnie podważana przed sądami federalnymi w sprawach dotyczącymi dostępu do informacji o nadanej klauzuli tajności. Z drugiej zaś, naruszająca ustawową zasadę odpowiedzialności urzędników przed sekretarzem (DOGE nie może zwalniać wpływać na wewnętrzną politykę departamentu, takie decyzje podejmują urzędnicy kierujący). W przeszłości kilkukrotnie kolejni prezydenci wprowadzali w życie podobne programy ograniczania rządowej biurokracji – rzecz w tym, że w przypadku Ronalda Reagana czy Williama Tafta poprzedzone było to wpierw dokładną analizą kosztów, również opublikowaną publicznie. W przypadku zamknięcia USAID nie tylko pojawiły się wyzwania prawne (ponieważ władza wykonawcza nie może zmienić ani zamrozić środków celowo przekazanych na mocy ustawy), ale z dnia na dzień cała wcześniej niezależna agencja przeszła pod bezpośrednie kierownictwo sekretarza stanu Marco Rubio. Tylko słyszymy, że część dotychczasowych programów ma przejść pod kierownictwo bezpośrednio w ramach departamentu (podobnie, jak przez krótki czas chciano Biuro ds. Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej włączyć pod FBI), acz do teraz nie wiemy które. Wspomniany prezydent Taft reorganizując Departament Stanu oraz Wojny rozumiał, że zmniejszenie wydatków federalnych nie zawsze musi się wiązać ze zmniejszeniem liczby pracowników. Więcej, pod jego rządami zatrudniono jeszcze więcej pracowników. Rzecz polega na tym, iż Taft rozbił departamenty na biura regionalne (ds. Europy, Azji itp.), w ramach których zatrudniono analityków i ekspertów. W ten sposób rząd zaoszczędził pieniądze na zamówienia droższych ekspertyz od jednostek zewnętrznych. Doradcy Donalda Trumpa zdają się tego nie rozumieć, i w obecnym Departamencie Stanu – jak przekazano politykom w Kongresie – oszczędności polegają na zamknięciu ponad stu biur i redukcję personelu o 15%. W tym zwolniono w Biurze Spraw Europejskich i Euroazjatyckich (z pracą już pożegnał się dotychczasowy starszy urzędnik).
Stany Zjednoczone faktycznie borykają się problem z marnotrawstwem środków i brakiem efektywności, jednak z drugiej strony model ten umożliwiał wymianę myśli i wewnętrzne dyskusje na temat możliwych działań. W ramach takiej nieformalnej pracy powstał wspomniany program wymierzony w propagandę rosyjską.
Prawdą jest, że Steve Witkoff – Specjalny Wysłannik na Bliski Wschód, obecnie też członek zespołu negocjującego zakończenie wojny na Ukrainie – preferuje w rozmowach z liderami zagranicznymi bezpośrednie relacje.Podczas rozmów z Władimirem Putinem nie towarzyszyli mu przedstawiciele Departamentu Stanu, tłumaczy to jako swój świadomy wybór. Ale należy zadać pytanie, na ile sam Departament Stanu dzisiaj jest chętny do tego, by w erze zmniejszania rządu zainwestować dodatkowe środki w działania analityczne. Kiedy w pierwszej kadencji administracja Donalda Trumpa (bezprecedensowo) uruchomiła przepisy o agentach zagranicznych wobec mediów wspieranych przez podmioty rosyjskie. Dzisiaj Departament Obrony wymaga od Kolegium Połączonych Szefów Sztabów i dyrektorów agencji obronnych przygotowanie planu konsolidacji organizacyjnej. Stany Zjednoczone faktycznie borykają się problem z marnotrawstwem środków i brakiem efektywności, jednak z drugiej strony model ten umożliwiał wymianę myśli i wewnętrzne dyskusje na temat możliwych działań. W ramach takiej nieformalnej pracy powstał wspomniany program wymierzony w propagandę rosyjską. Dzisiaj – przy całkowitej centralizacji – wszystko zależy od woli kilku kluczowych urzędników powiązanych z prezydentem.
Taki model organizacji administracji powoduje, że szybkość i skuteczność reform zależy w większej mierze od decyzji sekretarza i podsekretarzy. I podczas tych pierwszych stu dni widać również tego efekty. Negatywny przykład to sekretarz obrony Pete Hegseth, którego praktyka łamania wewnętrznych procedur dotyczących ochrony informacji niejawnych doprowadziła do głębokiego rozłamu wewnątrz departamentu, co zakończyło się serią zwolnień istotnych starszych doradców. Równocześnie bardzo słuszny postulat zmian w systemie kontraktowym Pentagonu, utknął na poziomie koncepcyjnym (z jedynie przywróconym Adaptive Acquisition Framework). Pozytywnym przykładem jest zaś Sekretarz zasobów wewnętrznych Doug Burgum i Sekretarz Energii Chris Wright, którzy w sposób zorganizowany kierują wspólnie programem odwrócenia polityki energetycznej Joe Bidena. Od otwarcia na wydobycie linii brzegowych kraju, po wznowienie przeglądów wniosków o zatwierdzenie projektów eksportu skroplonego gazu oraz zmiany w dzierżawie ropy i gazu. Efekty ich pracy będzie można ocenić dopiero w przyszłości, ale widać faktyczną sprawczość silniej ustanowionych kierowników.
Administracja Donalda Trumpa ma jednak zasadniczy problem z komunikacją – i to na dwóch poziomach. Pierwszy: polityczny. Przedstawiciele Białego Domu nie przekazują członkom Kongresu żadnych wskazówek czy zaleceń dotyczących opracowywanej ustawy budżetowej – a Partia Republikańska pomimo listopadowego zwycięstwa jest głęboko rozbita pomiędzy skrzydłem pro-biznesowym a anty-establishmentowym. Mają problemy by ustalić wspólny pułap długu czy przyszłorocznych wydatków – za sztandarową linię sporu służy chęć, lub sprzeciw, wobec ograniczania wydatków na program Medicare. Republikański Kongres tym samym nie jest zainteresowany, by chronić własnego prawa do rozdzielania funduszy federalnych czy nakładania taryf. Nie można być również pewnym tego, że obecna większość byłaby w stanie przeforsować większy projekt legislacyjny – co może stać się problemem, gdyby zaszła potrzeba przeprowadzenia kolejnej ustawy o pomocy zagranicznej wbrew biernej polityce prezydenta. Wzmocnienie władzy wykonawczej również wynika z faktu, że głęboka polaryzacja partyjna osłabiła pozycję władzy ustawodawczej.
Umocnienie urzędu prezydenta widać szczególnie na płaszczyźnie samodzielnego modelowania całej agendy polityki zagranicznej pod doraźne, wewnętrzne cele. Polityka względem Ukrainy została sprowadzona do haseł ograniczenia wydatków zagranicznych, a potwierdzeniem tego stała się aktywna rola sekretarza skarbu Scotta Bessenta naciskającego na podpisanie umowy surowcowej.
Umocnienie urzędu prezydenta widać szczególnie na płaszczyźnie samodzielnego modelowania całej agendy polityki zagranicznej pod doraźne, wewnętrzne cele. Polityka względem Ukrainy została sprowadzona do haseł ograniczenia wydatków zagranicznych, a potwierdzeniem tego stała się aktywna rola sekretarza skarbu Scotta Bessenta naciskającego na podpisanie umowy surowcowej. Będący faktem pomysł resetu z Rosją również oparty jest na przesłance gospodarczej: Moskwę da się kontrolować narzędziami ekonomicznymi (metoda kija i marchewki – sankcji i współpracy. Widzieliśmy to już na przykładzie Meksyku, który pod groźbą ograniczenia w handlu zgodził się współpracować w zabezpieczeniu granicy), a dotychczas prowadzona polityka oparta na ochronie idei została poddana głębokiej krytyce za jej nieskuteczność. Groźby wobec Grenlandii również wpisują się w nacjonalistyczne myślenie przełomu XIX i XX wieku, oparte w dużej mierze na przekonaniu o Stanach Zjednoczonych jako gwaranta pokoju w regionie, a więc wymagającego od innych państw podporządkowania się. Również gospodarczego – bo krytyka Unii Europejskiej wprost odwołuje się do tez senatora Tafta z 1948 roku, wielokrotnie punktującego pomoc zagraniczną jako rozdawnictwo dla zagranicznych rządów, które zawsze będą działać w zgodzie ze swoim interesem, nie Amerykańskim. Dlatego polityka ideowa nie miała podstaw, by zadziałać. A Donald Trump uosabia w swojej retoryce wiele izolacjonistycznych przedwojennych nurtów myślenia o globalnym ładzie. Szczególnie wartym przypomnienia jest Rozporządzenie z 10 lutego, które zakłada wstrzymanie dochodzeń i działań egzekucyjnych na mocy ustawy o zagranicznych praktykach korupcyjnych – tu, podkreślenie bliskości dyplomacji i biznesu (szczególnie, że obok tego jest potępienie Unii Europejskiej – i groźby cłami – za nakładanie podatków na Amerykańskie firmy).
Donald Trump uniknął również błędu z pierwszej kadencji, polegającego na nieprzemyślanych nominacjach do administracji. Wtedy członkami Gabinetu zostały osoby z całego spektrum politycznego, co już w pierwszych tygodniach zaczęło prowadzić do poważnych sporów. Dziś nadal konkretni sekretarze różnią się poglądami w zasadniczych kwestiach (Hegseth i Tulsi Gabbard otwarcie krytykowali NATO, Marco Rubio i Michael Waltz dążyli do strategicznego umocnienia relacji z partnerami), jednak sukcesem jest, iż przez te sto dni nie zobaczyliśmy jeszcze poważniejszego rozłamu (z wyłączeniem sporu kompetencyjnego Elona Muska z Departamentem Skarbu). Za to prezydent znów ma problem z jasnym określeniem celu swoich własnych polityk – od tej migracyjnej (ICE nadal nie opublikowało założeń swojej nowej polityki priorytetów procesowych; brak też pomysłów na systemowe rozwiązanie problemu niewydolności całej procedury legalizacji pobytu), po negocjacje z partnerami zagranicznymi. Steve Witkoff pełni dokładnie taką samą rolę, jaką w roku 2019 i 2020 odgrywał Jared Kushner pośredniczący w rozmowach Izraela z Palestyną (i na razie: z bardzo podobnym skutkiem), a ciągłe zmiany taryfowe doprowadziły do ogromnej burzy na giełdach, i wśród stanowych organizacji gospodarczych. Po tych stu dniach nadal nie można stwierdzić, jaki konkretny pomysł Biały Dom ma na stosunki z członkami NATO, Palestyną czy Chinami. Nie wiemy również, jak wyglądają nastroje w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, która w pierwszej kadencji w efekcie National Security Presidential Memorandum-4 również stała się polem do starć pomiędzy frakcjami politycznymi.
Jeśli podsumować pierwsze sto dni nowej administracji, prócz słowa chaos, dodałbym czyszczenie pola. Zwalnianie urzędników, werbalne zburzenie dotychczasowych relacji transatlantyckich, militaryzacja granicy na południu, przenoszenie programów federalnych na grunt dystrybucji stanowej – to wszystko daleko idące zmiany, które w dłuższej perspektywie powinny być tylko tymczasowym środkiem do czasu wprowadzenia kompleksowych zmian. Podstawowe pytanie brzmi: czy Biały Dom prócz niszczenia tego co było, będzie potrafił zbudować coś nowego na to miejsce. W pierwszej kadencji się nie udało.